sobota, 21 października 2017

Grochówka... miejska

W Warszawie przez cały roboczy tydzień panowała złota polska jesień. Wraz z nastaniem weekendu ze złotej zamieniła się w burą i mglistą. A może to nie mgła, tylko smog. Kto wie. Na taką aurę dobra jest ciepła zupa, najlepiej taka, jaką robiły nasze babcie czy mamy, przywołująca miłe wspomnienia z rodzinnego domu. Taki "comfort food", plaster na serce i na żołądek.

To może grochówka? W kuchni mojej mamy i babć nie gościła zbyt często, kojarzy mi się raczej z jakimiś obozami wędrownymi (gdzie grochówkę robiło się z proszku, wkrajając doń mielonkę, jak wspomina Wybranek) czy imprezami plenerowymi. I z kuchniami polowymi ustawionymi wzdłuż leśnych tras, które z rodzicami i rodzeństwem przemierzaliśmy. Pamiętam transparenty z ręcznie wypisanym "Wojskowa grochówka", ale nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek skorzystali z ich oferty gastronomicznej. Więc w sumie nie wiem, dlaczego zachciało nam się akurat grochówki :-)

Sprawdziłam kilka książek i blogów w poszukiwaniu przepisu, ale żaden mnie nie zachwycił, z tego prostego względu, że w większości pojawiały się wędzone żeberka (w jednej książce była grochówka na świńskich uszach, taka ciekawostka). Nie przypominam sobie, żebym widziała wędzone żeberka w jakimś mięsnym sklepie w Warszawie, a nie jestem na tyle ambitna, żeby wędzić sama (szczególnie, że wędzarni nie posiadam). Więc stwierdziłam, że zrobię grochówkę po swojemu, a na przekór większości przepisów, które prezentowały "grochówkę wiejską", moja będzie miejska. Bo w mieście gotowana przecież. Zamiast wędzonych żeberek (lub świńskich uszu) wzięłam wędzony boczek. W mojej zupie pojawił się też seler naciowy, a to dlatego, że kupiłam go do innej potrawy, ale całego nie zużyłam - żeby się nie zmarnował, stwierdziłam, że sprofanuję nim grochówkę. Niemniej jednak absolutnie nie jest to składnik w tym daniu niezbędny, jak najbardziej można go pominąć. Reszta składników raczej standardowa - łuskany suszony groch z torebki, ziemniaki, marchew, cebula, przyprawy. I bulion wołowy. Wyszła z tego całkiem smaczna zupa, polecam na zimnie i ciemne dni. Takie jak ta sobota w Warszawie.

Grochówka miejska


Składniki (na 4 duże porcje)
- 1,5 litra bulionu wołowego
- 400g grochu suszonego, łuskanego (polecam łuskany, bo - jak piszą mądre panie w mądrych książkach kucharskich - wówczas nie trzeba namaczać)
- 2 duże ziemniaki
- 2 duże marchewki
- 3 łodygi selera naciowego (opcjonalnie)
- 1 średniej wielkości zwykła biała cebula
- 150g wędzonego boczku
- suszony majeranek (ja dodałam 2 czubate łyżeczki, ale można zacząć od jednej i próbować, czy jest ok, czy trzeba dodać więcej)
- sól i pieprz do smaku

Przygotowanie
1. Boczek kroimy w kostkę i wrzucamy na dno garnka (bez dodatku tłuszczu), podsmażamy na niedużym ogniu do momentu, aż mięso się zarumieni i wytopi się tłuszcz
2. Cebulę obieramy, kroimy w kostkę i dorzucamy do garnka, podsmażamy razem z boczkiem przez kilka minut
3. Do cebuli i boczku dorzucamy groch, mieszamy i chwilę razem "smażymy" (o ile suszony groch można smażyć)
4. Do garnka wlewamy bulion i gotujemy przez ok 20 minut
5. Marchew i ziemniaki myjemy, obieramy, kroimy w niedużą kostkę
6. Seler myjemy i kroimy na małe kawałki
7. Po 20 minutach gotowania grochu w bulionie, dodajemy pokrojone warzywa i gotujemy razem do momentu, aż groch będzie na tyle miękki, że zacznie się rozpadać, a pozostałe warzywa też będą miękkie
8. Doprawiamy solą, pieprzem i suszonym majerankiem wedle uznania

Smacznego :-)




1 komentarz:

  1. Też robię taką grochówkę. Smakuje wybornie szczególnie w zimowej porze.

    OdpowiedzUsuń