sobota, 27 grudnia 2014

Idealne kruche ciasteczka, tym razem z kardamonem

Po upieczeniu, wystudzeniu, obejrzeniu i spróbowaniu tych ciasteczek uznaję je za idealne kruche ciasteczka. Ja dodałam do nich kardamonu, bo miałam ochotę na nieco inny smak niż piernikowy i nieco inne ciasteczka, niż te co zwykle. Wyszły super. Są kruche, ale się nie rozpadają. Nie rosną w piecu, zachowują nadany wykrawaczką/stempelkiem kształt. Można do nich dodać to, na co akurat macie ochotę. W oryginalnym przepisie z bloga Moje Wypieki są przyprawy korzenne, ja dodałam tylko kardamon, ale spokojnie można dodać kakao, startą skórkę z cytryny czy z pomarańczy czy ulubioną esencję. Polecam!

Idealne kruche ciasteczka z kardamonem


Składniki (na ok 25 okrągłych ciasteczek wycinanych szklanką):

  • 250g mąki pszennej
  • 90g cukru pudru
  • 2 łyżki płynnego miodu 
  • 125g zimnego masła
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mielonego kardamonu (lub innej przyprawy/esencji)
Przygotowanie:
  1. Mąkę przesiewamy razem z cukrem pudrem (żeby pozbyć się grudek cukru) do miski lub na stolnicę
  2. Zimne masło ścieramy na tarce (na dużych oczkach) do sypkiej mieszaniny, dodajemy miód i jajko i szybko zagniatamy, żeby masło się za bardzo nie rozgrzało (ciasto będzie raczej lepkie, ale powinno odchodzić od rąk i powinno dać się ulepić z niego kulę - jeżeli się nie da, trzeba dodać więcej mąki)
  3. Kulę z ciasta owijamy folią do żywności i chowamy do lodówki na ok. 1h
  4. Po schłodzeniu rozwałkowujemy ciasto na grubość ok. 4mm, a następnie wycinamy kółka szklanką lub wykrawaczką w kształcie koła
  5. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni Celsjusza, bez termoobiegu, grzanie od góry i od dołu
  6. Blachę do pieczenia wyścielamy papierem do pieczenia, na papierze układamy wykrojone ciasteczka i dopiero na tym etapie korzystamy ze stempelków (jeżeli zaczniecie stemplować przed przełożeniem na blachę, wzorek może nie wyjść wystarczająco wyraźny lub ciasto może za bardzo przykleić się do blatu/stolnicy i ciastko zostanie zmarnowane)
  7. Blachę wstawiamy do rozgrzanego piekarnika, na środkową półkę i pieczemy ciasteczka przez ok 10minut (pilnujcie, bo potrafią się momentalnie za bardzo przyrumienić)
  8. Upieczone ciasteczka wyjmujemy z piekarnika i studzimy, a następnie przechowujemy w szczelnym pojemniku/słoju/puszcze
Smacznego :-)

 

Ciasteczka migdałowo-pomarańczowe

Co roku piekę na święta moje ulubione pierniczki w szwedzkim stylu, pikantne od dużej ilości mielonego imbiru. Rozdaję je rodzinie i przyjaciołom. Upiekłam je i w tym roku, ale niestety moja najlepsza przyjaciółka nie mogła się nimi zajadać, bo gluten nie wpływa dobrze na jej samopoczucie, a te pierniczki są z mąki z glutenem. Niestety zamienniki mąki pszennej są zbyt niedoskonałe, żeby nadawały się do tego typu wypieków. Próbowałam zastąpić mąkę pszenną w kruchym cieście czymś co się zwie uniwersalnym koncentratem mąki bezglutenowej, coś tam z tego wyszło, ale było niestety dalekie od tego, co wychodzi z mąki pszennej. Co gluten, to gluten.

Chciałam jednak, zgodnie z tradycją, wręczyć mojej przyjaciółce paczuszkę świątecznych ciasteczek, upiekłam więc specjalnie dla niej ciasteczka bezglutenowe, składające się głównie ze zmielonych migdałów. Dodałam do nich sok i skórkę startą z jednej niedużej pomarańczy, bo bałam się, że sam aromat migdałów może być za mdły. Efekt był bardzo przyjemny, obdarowana wydawała się być zadowolona. Polecam, szczególnie fajnie powinni komponować się z herbatą, do kawy podałabym ciastka o mocniejszym aromacie (np. dodając kakao do tego samego przepisu, albo maczając spód tych ciasteczek w rozpuszczonej gorzkiej czekoladzie).

Ciasteczka migdałowo-pomarańczowe
[pomysł zaczerpnęłam z bloga Chatelaine, przepis zmodyfikowałam w porównaniu do oryginału]
 
Składniki (na ok 40-45 ciasteczek):
  • 2 szklanki zmielonych migdałów
  • 1,5 szklanki mąki ryżowej
  • 1/3 szklanki nierafinowanego cukru trzcinowego
  • 1 jajko
  • 1/2 szklanki oleju kokosowego
  • 1/3 szklanki syropu z agawy
  • 1 nieduża pomarańcza
  • całe migdały do dekoracji
Przygotowanie:
  1. Pomarańczę dokładnie myjemy, ścieramy skórkę i wyciskamy sok
  2. Skórkę startą z pomarańczy mieszamy ze zmielonymi migdałami, mąką ryżową i cukrem
  3. Sok wyciśnięty z pomarańczy mieszamy z jajkiem, olejem kokosowym i syropem z agawy (ja zmieszałam te składniki za pomocą ręcznego blendera, żeby dobrze się połączyły)
  4. Łączymy obie mieszaniny, z uzyskanej masy lepimy kulki o wielkości małego orzecha włoskiego i układamy na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem do pieczenia
  5. Każdą kulkę lekko spłaszczamy i wciskamy cały migdał
  6. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 165 stopni Celsjusza i pieczemy przez ok 20-25 minut, do momentu, aż spód ciasteczek będzie miał złoty kolor
  7. Po wyjęciu z piekarnika ciasteczka mogą być miękkawe, ale po wystudzeniu stwardnieją
Smacznego :-)

sobota, 29 listopada 2014

Sałatka na ciepło, z kaszanką, z przepisu Rachel Khoo

Zwolenników lekkiej kuchni taka sałatka mogłaby wprawić w konsternację. No bo jak to? Sałatka z... kaszanką? Rachel Khoo, córka Austriaczki i Chińczyka, urodzona w Wielkiej Brytanii, dodała do niej jeszcze ziemniaki (które - zakładam - również nie należą do ulubionych składników sałatkożerców) i jabłka (najmniejsze zło). Wyszło z tego ciekawe i smaczne połączenie, a przepis trafił do książki pt. "Mała paryska kuchnia", wydanej w Polsce przez wydawnictwo Albatros. To jest jedna z tych książek kucharskich, które miło się ogląda i z której przepisów po prostu chce się korzystać. Do tej samej kategorii należą też obie wydane w Polsce książki Sophie Dahl (w których oprócz przepisów są też ciepłe historie z życia autorki). No ale miało być o sałatce, nie o książkach :-)

Z zamiarem zrobienia sałatki kaszankowo-ziemniaczano-jabłkowej nosiłam się ponad rok. W końcu, stojąc w długiej kolejce w sklepie mięsnym Befsztyk (w którym mięso jest dobrej jakości i bezglutenowe*), zwróciłam uwagę na kaszankę i stwierdziłam, że albo teraz, albo nigdy ;-) W ten sposób, pod wpływem impulsu, nabyłam kaszankę, sztuk dwie, i popędziłam do domu, żeby - póki impuls trwa - zrobić w końcu tę sałatkę.

Wytyczne z przepisu Rachel Khoo potraktowałam raczej jako ogólne wskazówki, nie usmażyłam ziemniaków i kaszanki na patelni, nie obrobiłam termicznie jabłek. Ale sałatka i tak wyszła smaczna i wyjątkowo sycąca jak na sałatkę. Sami się przekonajcie.

Sałatka z kaszanki, ziemniaków i jabłek

Składniki (dla dwóch osób, do najedzenia się):
- 500g ziemniaków
- 2 tradycyjne kaszanki dobrej jakości (waga po ok 150g każda)
- 2 nieduże jabłka (autorka oryginalnego przepisu poleca Granny Smith i takie właśnie miałam)
- olej do natłuszczenia formy
- świeża mięta lub natka do posypania
- sól i pieprz do smaku

Przygotowanie:
1. Ziemniaki obieramy i kroimy w niedużą kostkę (większą niż do zupy, ale jednocześnie nie za dużą, żeby pieczenie ziemniaków nie trwało wieki)
2. Niedużą formę do pieczenia (może być naczynie żaroodporne albo blacha, nieduża po to, żeby w piekarniku zmieściły się 2 na raz) natłuszczamy olejem, a następnie układamy na niej ziemniaczane kostki, skrapiamy olejem i oprószamy solą i pieprzem
3. Tak przygotowane ziemniaki wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180-200 stopni Celsjusza i pieczemy do uzyskania złotego koloru i przypieczonej "skórki" (u mnie trwało to ok 30min, ale sporo zależy od wielkości ziemniaczanych kostek i tego, jak "zachowuje się" Wasz piekarnik, więc po prostu obserwujcie)
4. Kaszankę (obraną ze skórki lub nie, ja nie obieram) kroimy w kostkę i rozkładamy na dnie drugiego naczynia żaroodpornego, również natłuszczonego olejem, i wstawiamy do piekarnika (jeżeli kaszanka sama w sobie jest słabo doprawiona, można - po wcześniejszym spróbowaniu - dosolić i dopieprzyć)
5. Kaszankę pieczemy do momentu, aż jej kawałki będą lekko chrupiące (u mnie trwało to jakieś 15min)
6. Jabłka porządnie myjemy, osuszamy i kroimy w kostkę (jeśli ktoś z Was woli bez skórki, spokojnie można obrać)
7. Gdy ziemniaki i kaszanka będą upieczone, wykładamy je na talerz, posypujemy kostkami jabłek i posiekaną miętą lub natką 

Smacznego :-)

*O co chodzi z tym glutenem w mięsie? Mięso z natury glutenu nie zawiera, ale jak dowiedziałam się ostatnio od Wybranka mego, jest składnikiem różnego rodzaju dodatków dodawanych do mięs surowych (głównie paczkowanego mielonego mięsa, ale producenci wielokrotnie udowodnili, że lepiej ich dokładnie sprawdzać niż im ufać) i wędlin. Wybranek dowiedział się o tym od swojej koleżanki pracy, u której synka zdiagnozowano alergię na gluten i która dostała sporo informacji od lekarza, w jakich z pozoru bezglutenowych produktach gluten może się znajdować. A więc: uwaga na mięso i wędliny. Befsztyk potwierdził, że w surowym mięsie, które sprzedają, glutenu nie ma.

wtorek, 11 listopada 2014

Gulasz wieprzowy na cydrze jabłkowym z jabłkami z patelni

Tym razem "nadaję" z Poznania, gdzie wraz z Wybrankiem mym spędziliśmy długi weekend. Głównym celem naszej podróży było świętowanie dnia Św. Marcina, którego punktem kulminacyjnym - jak dla nas - jest konsumpcja rogali świętomarcińskich (żeby rogale mogły się tak nazywać, muszą być zgodne z pewnymi wytycznymi, a ich producent musi mieć specjalny certyfikat). To nie pierwszy raz, kiedy świętujemy to święto w Poznaniu. W tym roku ze smutkiem stwierdziłam, że z wiekiem zmniejszają mi się możliwości konsumpcyjne. Byłam bowiem w stanie zjeść tylko jednego rogala, a jeszcze 3 lata temu bez problemu "opychałam" dwa. No cóż, może to i lepiej dla mojej tuszy, bo taki jeden świętomarciński rogal to ok 1200 kcal. Ale żal jest ;-)

Ze wszystkich polskich miast, w których byłam, Poznań lubię najbardziej. No, może nie bardziej niż moje rodzinne miasto, ale bardziej niż Warszawę, w której mieszkam. Poznań lubię za atmosferę, wydaje mi się rodzinna (nie, nie czytałam Jeżycjady, ale pod wpływem wizyt w Poznaniu mam zamiar). Jest spokojniejszy niż Warszawa. Bardzo podoba mi się architektura (poznański eklektyzm) i klimat dzielnicy Jeżyce. Obawiam się jednak, że w Poznaniu może nie być zbyt dużego zapotrzebowania na ludzi z moimi kompetencjami ekonomisty-teoretyka z PRowskim doświadczeniem... Więc zostaje mi Warszawa.

W nawiązaniu do tej rodzinnej atmosfery Poznania podaję przepis na danie, które przygotowałam niedawno dla mojej rodziny. Z jabłek, w które obfituje jesień, i z polskiego cydru. W imię #jedzjablka. Posesja moich rodziców sąsiaduje z sadem. Właściciel sadu interesuje się swoją własnością w ograniczonym zakresie, nie zbiera pięknych czerwonych jabłek, które dyndają na bezlistnych gałęziach, aż opadną i zgniją. Dostaliśmy pozwolenie, żeby z tych jabłek korzystać, więc nie mogę nazwać tej potrawy "gulasz, co nie tuczy (bo z kradzionych jabłek)". Jestem zmuszona pozostać przy znacznie mniej chwytliwej nazwie.

Gulasz wieprzowy na cydrze jabłkowym z jabłkami podsmażonymi na maśle



Składniki (na porcję dla 5-6 osób)
1kg szynki wieprzowej (ja wolę chudą, więc miałam chudą, jeśli wolicie tłustą, nie widzę przeciwwskazań, żeby dodać tłustą)
1 duża cebula
Olej do smażenia
1 butelka 0,33 cydru jabłkowego
1 liść laurowy
2-3 ziarenka ziela angielskiego
1 łyżeczka suszonego tymianku
Bulion warzywny (tyle, żeby po wlaniu do rondla wypełnionego mięsem i cydrem, płyn zakrył mięso)
Sól i pieprz do smaku
3 nieduże jabłka
1 łyżka masła
Opcjonalnie: mąka do zagęszczenia sosu (1 łyżka)

Przygotowanie:
1. Mięso opłukujemy zimną wodą, osuszamy i oczyszczamy z błon i innych zbędnych części
2. Oczyszczone mięso kroimy na nieduże kawałki (takie na 1-2 kęsy, kształt nie ma większego znaczenia)
3. W głębokim rondlu rozgrzewamy olej i smażymy na nim kawałki mięsa, do uzyskania złotego koloru (przy takiej ilości mięsa dobrze jest smażyć partiami, jeśli wrzucicie całe mięso na raz, zamiast się podsmażyć, udusi się we własnym sosie), usmażone kawałki zdejmujemy z patelni i odkładamy na bok
4. Cebulę obieramy i siekamy w drobną kostkę
5. Posiekaną cebulę podsmażamy na tym samym tłuszczu, na którym usmażyliśmu mięso, do momentu, aż będzie miękka i zbrązowiona, na niedużym ogniu
6. Usmażoną cebulę zdejmujemy z patelni i odkładamy na bok
7. Na tą samą patelnię wlewamy cydr, żeby "odlepić" resztki przysmażonego "smaczku" z mięsa i cebuli (zdeglasować) i chwilę podgotowujemy płyn w rondu, a następnie dodajemy z powrotem mięso i cebulę
8. Do rondla wlewamy bulion, żeby uzupełnić płyn do poziomu, w którym mięso jest przykryte
9. Dodajemy przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, tymianek i dusimy do momentu, aż mięso będzie miękkie
10. Gdy mięso będzie miękkie, doprawiamy do smaku solą i pieprzem, można też dodać więcej tymianku, ale z tym ostrożnie, żeby sos mie zrobił się gorzki od nadmiaru suszonego tymianku
11. Jeżeli używacie mąki do zagęszczenia sosu, to jest moment, w którym możecie ją wykorzystać - do osobnego naczynia wsypcie mąkę i wlejcie trochę sosu, mieszajcie łyżeczką lub trzepaczką, do całkowitego rozpuszczenia grudek mąki w płynie, a następnie wlejcie do rondla z gulaszem i wymieszajcie z resztą sosu (delikatnie, żeby nie porozpadały się kawałki mięsa)
12. Jabłka myjemy, obieramy ze skórki i kroimy na cząstki
13. Masło rozpuszczamy na patelni, wrzucamy na nią cząstki jabłek i obsmażamy je na niedużym ogniu na złoty kolor
14. Serwujemy gulasz (np. z kaszą perłową), na każdej porcji gulaszu układając po kilka podsmażonych cząstek jabłek

Smacznego :-)



niedziela, 19 października 2014

Drożdżówki z owocami

Bazę do tego przepisu stanowił dla mnie przepis bloga mojewypieki.com, na drożdżówki z białym serem. Przy pierwszej próbie zrobiłam te drożdżówki z miodem i ciasto mi nie smakowało. Przy drugiej próbie zamieniłam miód na cukier, ale dałam za mało cukru i trzeba było gotowe drożdżówki mocno dosładzać cukrem pudrem przed zjedzeniem. Z taką ilością cukru jak piniżej powinno być ok :-) Zamiast sera dodałam śliwki i orzechy laskowe (bo akurat były w domu, już posiekane, zostały po pieczeniu innego ciasta), ale równie dobrze można dodać inne owoce ( w lecie robiłam je z truskawkami i rabarbarem) i bakalie lub same owoce. Robiłam te drożdżówki równieź z dżemem brzoskwiniowym mojej babci i płatkami migdałów.

Drożdżówki z owocami


Składniki (u mnie 12 sporych drożdżówek, w oryginale 15):
600g mąki pszennej
duża szczypta soli
250ml mleka
42g świeżych lub 21 suszonych drożdży (ja dałam 50g świeżych, z lenistwa)
6 czubatych łyżek cukru (może być brązowy, jeśli ktoś woli) do ciasta plus po szczypcie na owoce
1 opakowanie cukru waniliowego (16g) (w oryginale tego nie ma, ale dla mnie ciasto z owocami bez cukru waniliowego nie istnieje ;-)
2 jajka (w temeraturze pokojowej)
75g masła
1 żółtko wymieszane z jedną łyżką mleka do posmarowania ciasta przed pieczeniem
u mnie: 12 śliwek, 2-3 garści posiekanych orzechów laskowych

Przygotowanie (znacznie zmienione w stosunku do oryginału):
1. Mleko wlewamy do rondelka, dodajemy masło i cukier (bez waniliowego), a następnie podgrzewamy do momentu, aż masło i cukier się rozpuszczą
2. Zdejmujemy mleczno-maślano-cukrową mieszaninę z ognia i odstawiamy na bok, do przestudzenia
3. Gdy mieszanina osiągnie temperaturę "letnią" (=gdy włożycie palec, powinniście być w stanie trzymac go w tym płynie przez dłuższy czas, bez poparzenia), wkruszamy do niej świeże drożdże lub wsypujemy suche, mieszamy (najlepiej rózgą), aż drobinki drożdży się rozpuszczą
4. Mieszaninę przyktywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce, do wyrośnięcia, na ok. 15 min
5. Na stolnicy lub w dużej misce mieszamy mąkę, sól i cukier waniliowy
6. W mkopczyku z suchych składników robimy dołek (coś jak krater) i wlewamy w niego mieszankę drożdżową - mieszamy wstępnie i dodajemy 2 jajka
7. Wyrabiamy miękkie, gładkie, elastyczne ciasto - jeżeli za bardzo lepi się do rąk, można dosypać więcej mąki
8. Wyrobione ciasto wkładamy do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miesjce do wyrośnięcia - powinno podwoic swoją objętość, co u mnie zajmuje ok 1h
9. Wyrośnięte ciasto przez chwilę wyrabiamy i dzielimy na 12 równych części (wystarczy zważyć całość na wadze i podzielić na 12 ;-)
10. Z każdej części ciasta formujemy bułeczkę i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, w możliwie jak największej odległości od siebie
11. Gdy wszystkie bułeczki znajdą się na blaszce, przykrywamy je ściereczką i odstawiamy na 30 minut do wyrośnięcia
12. Gdy bułeczki będą wyrośnięte, rozgrzewamy piekarnik do temperatury 165 stopni Celsjusza - oryginale temperatura jest znacznie wyżsża, ale moje obserwacje są takie, że ciasto drożdżowe lubi mniejsze temperatury, przy wyższych szybko się spieka i wysusza, a nie o to mi chodzi
13. Odkrywamy bułeczki, w każdej robimy zagłębienie za pomocą spodu zwykłej szklanki
14. Brzego bułeczek smarujemy żółtkiem rozkłóconym z mlekiem
15. Do każdego zagłębienie wkładamy po 2 połówki wcześniej wydrylowanej śliwki i posypujemy owoc szczyptą cukru, a całość obsypujemy posiekanymi orzechami
16. Blachę z tak przygotowanymi bułeczkami wstawiamy do piekarnika i pieczemy przez ok 45 min, do momentu, aż będą wyglądały na gotowe do zjedzenia :-) Po prostu sprawdzajcie, jak wygląda syatuacja, u mnie raz pieką się szybciej, raz dłużej, zdarzyło się też, że upieczenie zajęło całą godzine. Dużo zależy tu od konkretnego piekarnika.
17. Upieczone drożdżówki studzimy, przed podaniem można dodatkowo posypać je cukrem pudrem

Smacznego :-)






sobota, 18 października 2014

Zupa-krem z pieczonej papryki

Lubię paprykę, ale nie tak bardzo, żeby zjeść dwie naraz. Natomiast pochłonięcie takiej samej ilości papryki w postaci płynnej nie stanowi dla mnie większego wyzwania. Szczególnie jeśli ta płynna postać to zupa z pieczonej papryki z dodatkiem pomidorów, ziół i sera feta. Proponuję taką właśnie zupę tym z was, którzy mają mocne postanowienie poprawy w obszarze ilości spożywanej papryki lub tym, którym po prostu zalega większa ilość papryki, z którą coś musicie zrobić, zanim się zepsuje.

Zupa krem z pieczonej papryki


Składniki (na 4 porcje):
8 niedużych czerwonych papryk
1 puszka krojonych pomidorów bez skórki
1 duża cebula
4 nieduże ząbki czosnku w łupinach
0,5 l bulionu warzywnego lub wody
1 łyżeczka ziół prowansalskich
Duża szczypta brązowego cukru
Oliwa z oliwek
Sól i pieprz do smaku 
Ser feta do posypania zupy (około 1 czubata łyżka na osobę)

Przygotowanie:
1. Papryki myjemy, kroimy na pół, usuwamy gniazda nasienne i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, skórą do góry
2. Tak przygotowaną paprykę skrapiamy oliwą z oliwek i posypujemy ziołami prowansalskimi
3. Między połówki papryki wtykamy ząbki czosnku w łupinach
4. Rozgrzewamy piekarnik do temperatury 200°C i wstawiamy do niego blachę z warzywami, na środkową półkę
5. Warzywa pieczemy przez około 50 min, do momentu aż skórka papryki będzie mocno spieczona, wręcz czarna
6. Upieczoną paprykę wkładamy do foliowego worka, a worek uszczelniamy - zostawiamy paprykę w tym worku na około 15 min
7. Po upływie 15 min wyjmujemy paprykę z worka i zdejmujemy skórkę, powinna łatwo schodzić
8. Obraną paprykę kroimy w kostkę i odkładamy
9. Cebulę obieramy i kroimy w kostkę
10. Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki oliwy z oliwek i podsmażamy na niej cebulę
11. Do smażonej cebuli wyciskamy z łupinek upieczony czosnek, dodajemy pokrojoną paprykę i pomidory z puszki
12. Następnie dodajemy bulion lub wodę, przykrywamy garnek pokrywką i gotujemy przez około 20 min
13. Miksujemy zupę na gładki krem i dprawiamy cukrem, solą, pieprzem, można dodać też więcej sił prowansalskich
14. Zupę jeszcze chwilę podgrzewamy, żeby smaki się połączyły, i serwujemy posypaną po wierzchu pokruszonym serem feta, można też posypać świeżym tymiankiem lub bazylią, ja posypałam też czarnuszką

Taką zupę można serwować z grzankami lub ze świeżą bagietką. 

Smacznego :-)



wtorek, 30 września 2014

Omlet z serem i miętą po korsykańsku

Różne źródła podają, że omlet z serem brocciu i świeżą miętą to danie często pojawiające się na stołach w korsykańskich domach. Niestety nie mieliśmy z Wybrankiem mym okazji sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest (z jakiegoś powodu żaden Korsykanin nie zaprosił nas na posiłek do swojego domu ;-), możemy jednak potwierdzić, że danie to bardzo często gości w menu korsykańskich restauracji, zarówno tych zlokalizowanych przy głównych traktach turystycznych, jak i tych w bocznych uliczkach. Stwierdziliśmy jednak, że danie to jest na tyle proste w przygotowaniu, że podołamy samodzielnemu wykonaniu w naszej hotelowej kuchni, a przy okazji wizyt w restauracjach skupimy się na degustowaniu bardziej złożonych potraw. Tak też uczyniliśmy.

W oryginale omlet ten przygotowuje się z lokalnie produkowanego sera brocciu. To miękki, świeży ser wytwarzany z mieszanki sera koziego i owczego, o delikatnym zapachu i lekko słodkawym smaku. Gdybym miała porównać go z jakiś bardziej popularnym serem, stwierdziłabym, że najbardziej przypomina włoską ricottę. I to właśnie ricottą jest najczęściej zastępowany w warunkach niedostępności oryginału. W swoim przepisie na omlet po korsykańsku, Nigella Lawson użyła miękkiego koziego sera. Nie wątpię, że taka kombinacja zapewniła bardzo smaczny efekt, niemniej jednak raczej odległy od oryginału, bo brocciu po prostu nie "wali cepem" (przepraszam za to mało eleganckie określenie, ale wydało mi się w tym kontekście bardzo trafne ;-), to raczej istotna różnica.

Omlet z serem brocciu i świeżą miętą


Składniki (dla 2-3 osób):
6 jajek
150g sera brocciu (lub ricotty)
Garść świeżych listków mięty (ok 20 listków) - powinna być świeża, suszona mięta da inny efekt
2 łyżki oliwy z oliwek
Sól i pieprz do smaku

Przygotowanie:
1. Jajka wbijamy do miski i roztrzepujemy widelcem
2. Połowę sera rozdrabniamy i dodajemy do miski z jajkiem, mieszamy
3. Miętę drobno siekamy, dodajemy do serowo-jajecznej masy, mieszamy
4. Dodajemy dużą szczyptę soli i małą pieprzu, mieszamy
5. Na dużej patelni patelni rozgrzewamy oliwę, wlewamy omletową masę i równo rozprowadzamy ją po powierzchni patelni
6. Wierzch przyszłego omleta posypujemy pozostałym serem, pokruszonym
7. Smażymy aż spód uzyska złoty kolor, a wierzch będzie ścięty, raz po raz energicznie potrząsając patelnią (żeby nie spalić spodu zanim wierzch się zetnie, warto nie smażyć omleta na bardzo dużym ogniu, średni będzie ok; plus można pod koniec smażenia przykryć patelnię pokrywką, żeby ułatwić ścięcie wierzchu)
8. Usmażony omlet zdejmujemy z patelni, składając go na pół przy wykładaniu na talerz, serwujemy od razu, w towarzystwie świeżego pieczywa i warzyw (np. prostej sałatki z rukoli doprawionej oliwą i octem balsamicznym w proporcji 3:1)

Istnieje alternatywny sposób smażenia omleta, a mianowicie: obracanie go w trakcie smażenia, żeby był zrumieniony z obu stron. Ja nie obracam, bo to - w mojej ocenie - bardziej ryzykowna praktyka, a ja mam sporą awersję do ryzyka ;-) Jeżeli powyższy opis smażenia omleta bez obracania jest mało klarowny, odsyłam do archiwalnego wpisu o omletach.


sobota, 27 września 2014

Gulasz z cielęciny w korsykańskim stylu

Z Wybrankiem mym właśnie urlopujemy się na Korsyce. Rezerwując noclegi, staraliśmy się znaleźć takie miejsce, które ma w ofercie coś, co Francuzi określają mianem "studio", na które składa się mała sypialnia oraz salonik połączony z aneksem kuchennym. Zależało nam właśnie na takim miejscu, bo bardzo chcieliśmy mieć dostęp do lodówki i kuchenki, co umożliwia nam korzystanie z lokalnych składników i pewną oszczędność (za 20-30 EUR mamy obfitą kolację z winem i owocami na deser, w restauracji tyle samo kosztuje kolacja dla 1 osoby, bez wina). Nie jest tak, że zupełnie stronimy od knajpek, chodzimy, zrecenzuję w osobnym wpisie o Korsyce, który planuję popełnić po powrocie z urlopu. Podczas wizyty w jednej z korsykańskich restauracji jadłam pyszny gulasz cielęcy z dodatkiem pomidorów i oliwek, który spróbowałam odtworzyć w naszej hotelowej kuchni. W Ajaccio, gdzie stacjonujemy, jak i chyba w całej Francji, nie ma problemu z kupnem dobrej jakości mięsa w supermarkecie. Nabyliśmy więc porcję chudej cielęciny i przyrządziliśmy sobie taki gulasz w hotelowej kuchni. Składniki są proste i dostępne również w Polsce. Planujemy powtarzać to danie w domu, po urlopie, a Wam polecam wypróbowanie :-) Bo warto.

Gulasz cielęcy w korsykańskim stylu



Składniki (dla 2-3 osób)
500g chudej cielęciny (jeżeli wolicie tłustą, niech będzie tłusta ;-)
100g boczku, pokrojonego w słupki (lardons)
1 kg dojrzałych pomidorów (w orygnialnym przepisie są pomidory z puszki, ale uznałam, że grzechem byłoby dodawać pomidory z puszki w trakcie pobytu na słonecznej i ciepłej wyspie, gdzie od ręki można kupić aromatyczne pomidory) - można zastąpić 2 puszkami pomidorów bez skórki
2 czubate łyżki koncentratu pomidorowego (dodajemy w przypadku korzystania ze świeżych pomidorów, nie trzeba dodawać, jeśli korzystacie z pomidorów w puszce)
1 średniej wielkości cebula
1/2 butelki czerwonego wytrawnego wina (raczej łagodnego stołowego niż ciężkiego i bardzo taninowego) - u nas było lokalne korsykańskie Patrimonio
100g zielonych oliwek (waga bez zalewy), bez pestek - z dostępnych w Polsce szczerze polecam oliwki marki Iposena (oliwki powinny być jędrne i twardawe, jeśli są miękie, są słabe)
Garść liści świeżej bazylii
2 łyżki oliwy
Sól i pieprz do smaku

Przygotowanie:
1. Cielęcinę płuczemy pod zimną wodą, osuszamy ręcznikiem papierowym, oczyszczamy z błon i kroimy na nieduże kawałki (takie na jeden-dwa kęsy)
2. Oliwę rozgrzewamy na patelni i obsmażamy na niej kawałki mięsa, do zrumienienia (pamiętajcie, żeby nie wrzucać za dużej ilości mięsa na patelnię na raz, bo zamiast się obsmażyć, udusi się w sosie własnym)
3. Usmażone mięso odkładamy, na tą samą patelnię wrzucamy boczek i podsmażamy - zrumieniony boczek (bez tłuszczu z patelni) zdejmujemy z patelni i odkładamy
4. Cebulę drobno siekamy, a następnie podsmażamy na tym samym tłuszczu co boczek
5. Jeżeli używacie świeżych pomidorów, trzeba je sparzyć wrzątkiem, obrać ze skóry, pozbawić gniazd nasiennych i pokroić w kostkę
6. Po podsmażeniu cebuli wrzucamy na patelnię cielęcinę i boczek, mieszamy i dodajemy pomidory (pokrojone świeże & koncentrat lub z puszki), mieszamy, wlewamy wino, przykrywamy i zostawiamy na ok 1 godzinę do duszenia na niedużym ogniu
7. Po godzinie zdejmujemy pokrywkę i pozwalamy, żeby część płynu odparowała, a sos zgęstniał
8. Sprawdzamy stopień uduszenia mięsa - w momencie, w którym uznamy, że jest już prawie gotowe, dodajemy oliwki oraz doprawiamy do smaku solą i pieprzem
9. Tuż przed podaniem posypujemy posiekanymi listkami świeżej bazylii

Serwujemy ze świeżym pieczywem, w oryginalnym przepisie jako dodatek polecana jest polenta.

Uwaga na czas duszenia. Dużo zależy od jakości mięsa oraz wielkości kawałków, na jakie je pokroicie. Nasz gulasz był gotowy do jedzenia po ok 1h i 15 min, kawałki mięsa były raczej małe (wielkości ok 1/2 kciuka). Mięso powinno być na tyle miękkie, żeby rozdzielalo się na włókna pod niedużym naciskiem widelca. Nie polecam doprowadzania do rozpadu poszczególnych kawałków na pojedyncze włókna, bo wówczas to będzie potrawka, a nie gulasz.

Smacznego :-)


czwartek, 28 sierpnia 2014

Moim zdaniem idealna zupa ze świeżych pomidorów

Tę zupę robię tylko w sierpniu i na początku września, bo tylko wtedy pomidory w Polsce są na tle dobrze, żeby same w sobie stanowiły zarówno bazę, jak i wykończenie tej zupy. Jest od początku do końca bardzo pomidorowa, nawet woda jest z pomidorów, a nie dolewana. Polecam pomidorowym maniakom, szczególnie z dodatkiem kawałków mozarelli, świeża bazylią. Można też serwować ją z grzankami natartymi czosnkiem i uprażonymi na patelni orzeszkami piniowymi.

Krem ze świeżych pomidorów




Składniki (dla 4-6 osób)
2 kg dojrzałych, pachnących pomidorów
8 suszonych pomidorów
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
1 pęczek świeżej bazylii
2 łyżki oliwy z oliwek
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie:
1. Pomidory myjemy, patrzymy wrzątkiem, obieramy ze skórki i kroimy w kostkę
2. Suszone pomidory odcedzamy z zalewy i drobno kroimy
3. Cebulę i czosnek obieramy i siekamy (może być byle jak, bo i tak blender będzie w użyciu)
4. Na dno sporego garnka wlewamy oliwę, podgrzewamy, a następnie podsmażamy na niej cebulę i czosnek
5. Do podsmażonej cebuli i czosnku dorzucamy pokrojone pomidory świeże i uczone, a następnie gotujemy na średnim ogniu do momentu, aż kawałki pomidora się porozpadają (jeżeli zależy Wam na bardziej płynnej zupie, przykryjcie garnek z zupą przykrywką, żeby za dużo płynu Wam nie wyparowało)
6. Tuż przed końcem gotowania, dodajemy połowę posiekanego pęczka bazylii, a następnie blenderujemy zupę na gładko
7. Zblenderowaną zupę doprawiamy do smaku solą i odrobiną czarnego pieprzu
8. Przed podaniem dorzucamy kawałki porwanej mozarelli i pozostałą bazylię, można też podać z grzankami i/ lub uprażonymi na patelni pestkami dyni

Smacznego :-)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Muffiny #jedzjablka

Najprostsze pomysły są najlepsze, a pomysł Grzegorza Nawackiego, wicenaczelnego Puls Biznesu jest kolejnym potwierdzeniem tej tezy. Spontaniczny apel, zachęcający czytelników portalu PB.pl do jedzenia polskich jabłek i picia polskiego cydru w odpowiedzi na rosyjskie embargo, przeobraził się w jedną z największych akcji w internecie i w realu, a w kwestiach związanych z polską gospodarką -prawdopodobnie największą. Nie jestem pewna, czy to rzeczywiście pomoże polskim eksporterom (pewnie bardziej by im pomogła strategiczna zmiana rynków zbytu, bo po "Ruskich" można się spodziewać wszystkiego), ale liczy się pomysł i umiejętność porwania tłumów :-) Postanowiłam mieć swój skromny wkład w tę akcję. Mimo, że największe emocje wokół tej akcji zdaje się już opadły, lepiej późno niż wcale ;-) Zachęcam do wypróbowania tych muffinów z jabłkami z wczesnym zbiorów, orzechami włoskimi i rodzynkami.

Muffiny #jedzjablka


Składniki (na ok 15 muffinów o średnicy 5 cm):
300g mąki pszennej
120g cukru
16g cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
200ml jogurtu naturalnego
125ml oleju słonecznikowego
1 jajko
2 nieduże jabłka
Garść orzechów włoskich
1/2 szklanki rodzynek (najlepiej drobnych) + pół szklanki gorącej wody do namoczenia

Przygotowanie:
1. Rodzynki zalewamy gorącą wodą
2. Orzechy siekamy na małe kawałki
3. Mąkę mieszamy z proszkiem i cukrami
4. W osobnym naczyniu mieszamy jogurt, jajko i olej
5. Łączymy suchą i mokrą masę, mieszamy
6. Odsączamy rodzynki
7. Blachę do muffinów wykładamy papilotkami lub smarujemy tłuszczem
8. Do każdej papilotki nakładamy ciasto, do ok 2/3 wysokości
9. Obieramy jabłka i kroimy w półplasterki
10. Na wierzchu każdej porcji muffinowego ciasta układamy po kilka półplasterków jabłka, a następnie kilka rodzynek i posypujemy posiekanymi orzechami
11. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni Celsjusza, grzanie z góry i z dołu, bez termoobiegu
12. Wstawiamy blachę z ciastem do piekarnika i pieczemy przez 23-25 minut, do przypieczenia się plasterków ciasta na złoto-brązowy kolor
13. Po upieczeniu wyjmujemy z piekarnika i studzimy do temperatury pokojowej

Uwaga: jeżeli nie namoczycie rodzynek, a są suche, mogą się za mocno przypieczenia/przypalić

A tak poza tym to smacznego :-)
Jedzcie jabłka!

Mleczna wersja prawdopodobnie najlepszego ciasta czekoladowego naświecie

Ze wszystkich wpisów na moim blogu największą popularnością cieszy się ten poświęcony ciastu czekoladowemu, na które przepis dostałam od mojej przyjaciółki Marty, która to dostała go od swojej cioci (pozdrowienia dla obu pań :-). Ciasto z tego przepisu robiłam wiele razy i za każdym razem budziło entuzjazm konsumentów. Ostatnio dostałam od Mamy Wybranka dużą ilość pysznej szwajcarskiej mlecznej czekolady, której nie mogłam niestety sama skonsumować ze względu na rychłe zamążpóście i niechęć do płacenia fotografowi za obrabianie każdego zdjęcia po kątem sprawienia, żeby panna młoda nie wyglądała na nich grubo ;-) Postanowiłam więc podzielić się tą czekoladą ze znajomymi z pracy, przygotowując dla nich prawdopodobnie najlepsze ciasto czekoladowe na świecie, zastępując gorzką czekoladę z oryginalnego przepisu, czekoladą mleczną. W połączeniu ze świeżymi malinami, wersja ta wzbudziła podobny entuzjazm jak jej słodko-gorzka poprzedniczka. Nieco kwaskowate, soczyste maliny bardzo dobrze zgrały się z ciężkim, słodkim ciastem. Polecam :-)

Ciasto czekoladowe z mlecznej czekolady


Składniki (u mnie była tortownica o średnicy 26 cm, jeśli wykorzystanie mniejszą, ciasto będzie wyższe):
400 mlecznej czekolady dobrej jakości
330ml śmietany kremówki
150g masła (im więcej masła w maśle, tym lepiej)
6 jajek
110g cukru (połowę mniej niż w przypadku wersji z gorzkiej czekolady)
150g świeżych malin

Przygotowanie:
1. czekoladę łamiemy na mniejsze kawałki lub siekamy, wrzucamy do miski
2. miskę ustawiamy na mniejszym od niej garnku z gorącą wodą, ale tak, aby dno miski nie dotykało powierzchni wody
3. rozpuszczamy czekoladę w tak przygotowanej kąpieli wodnej
4. w osobnym naczyniu podgrzewamy śmietanę, nie doprowadzając do zagotowania
5. do śmietany dodajemy masło i rozpuszczamy je w śmietanie
6. do roztopionej czekolady dodajemy gorącą mieszankę śmietanowo-maślaną i dobrze mieszamy
7. w osobnym naczyniu łączymy jajka i cukier - najlepiej wymieszać mikserem na małych obrotach
8. łączymy obie masy, mieszając mikserem
9. rozgrzewamy piekarnik do temperatury 100 stopni Celsjusza (grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu)
8. blachę smarujemy masłem i wlewamy ciasto, a spód tortownica zabezpieczymy folią aluminiową (najlepiej, jeżeli mam pewność, że tortownica jest szczelna, ale na wszelki wypadek można owinąć)
9. wstawiamy do piekarnika (bez przykrywania) i pieczemy od 2,5 do 3,5 godz., aż zestali się przy ściankach tortownicy, a pośrodku będzie raczej miękkie (jak miękki ser żółty)
10. upieczone ciasto wyjmujemy z piekarnika i studzimy do temperatury pokojowej w blaszce (nie wyjmujemy przed wystudzeniem!)
11. wystudzone ciasto chłodzimy w lodówce przez kilka godzin, podajemy prosto z lodówki, posypując wierzch ciasta przez serwowaniem świeżymia malinami

Smacznego :-)

niedziela, 6 lipca 2014

Najsmaczniejsze, a jednocześnie banalnie proste ciasto z jagodami

Mój problem z ciastem jagodowym polega na tym, że jestem w stanie zjeść go naprawdę dużo. Myślę, ze dałabym radę na raty zjeść całą blachę, najchętniej zapijając zimnym mlekiem. No cóż, niektórzy ładnie tańczą, inni ładnie śpiewają, ja ładnie jem ;-)

Jak byłam dzieckiem i nastolatką moja mam robiła bardzo podobne ciasto kilka razy w sezonie jagodowym. Tutaj znajduje się przepis na takie ciasto, jakie robiła moja mama. Ja tym razem wypróbowalam inny przepis - na ciasto jogurtowe z owocami z bloga Moje Wypieki. Ciasto wyszło naprawdę super, pięknie wyrosło i stanowiło wspaniałą bazę dla jagód. Polecam i z jagodami, i z innymi owocami. Uwaga, ciasto z tego przepisu jest raczej bardziej niż mniej słodkie, dlatego - wbrew rekomendacji autorki oryginalnego przepisu - nie polecam posypania po wierzchu porcją cukru pudru. Zrezygnowałem też z dodawania do ciasta skórki z cytryny, dodałam tylko sok. Warto pamiętać, żeby składniki były w temperaturze pokojowej, warto wyjąc je z lodówki godzinę przed pieczeniem.

Ciasto jogurtowe z jagodami


Składniki (u mnie na blachę 20x30cm)
- 160ml oleju słonecznikowego
- 220g zwykłego cukru
- 1 opakowanie (16g) cukru waniliowego (to jest mój dodatek, w oryginalnym przepisie go nie ma)
- 1 jajko
- sok wyciśnięty z 1 cytryny
- 600g jogurtu greckiego
- 500g mąki pszennej
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1 litr jagód (ok. 800g)
- odrobina masła do wysmarowania formy

Przygotowanie
1. Jagody wsypujemy na sito/durszlak i płuczemy pod strumieniem zimnej wody, przebierając w poszukiwaniu listków
2. Olej mieszamy z cukrem, cukrem waniliowym, sokiem z cytryny i jajkiem, a następnie dodajemy jogurt (można to wymieszać ręcznie, ale ja posłużyłam się ręcznym mikserze)
3. W osobnym naczyniu łączymy mąkę z sodą, a następnie dodajemy tę mieszaninę do mieszanki mokrych składników
4. Blachę do pieczenia natłuszczamy masłem i wykładamy papierem do pieczenia (masłem jest po to, żeby papier dobrze się przylepił)
5. Na blachę wykładamy ciasto, starając się równomiernie rozprowadzić je po dnie naczynia
6. Wierzch ciasta obficie obsypujemy jagodami
7. Blachę z tak przygotowanym ciastem wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 160 stopni Celsjusza i pieczemy przez 50-60min, do "suchego patyczka"
8. Po upieczeniu wyjmujemy blachę z pieca i studzimy ciasto

Smacznego :-)





czwartek, 12 czerwca 2014

Kruche ciasto z rabarbarem i kruszonką

Moja przyjaciółką Asia, autorka bloga o jedzeniu z różnych części świata i współautorka bloga podróżniczego, wróciła niedawno z podróży po Azji i Ameryce Południowej, w którą wraz z narzeczonym wybrała się jesienią. Wraz z innymi znajomymi orzygotowaliśmy dla niej małe powitanie. Marta wypytała narzeczonego Asi, za jakimi potrawami najbardziej tęskniła w trakcie podróży, okazało się, że marzyła jej się sałatka grecka z oryginalną grecką fetą oraz ciasto z rabarbarem. No więc była sałatka i ciasto. Ciasto z przepisu wzorowanego na przepisie z bloga Kwestia Smaku z pewnymi modyfikacjami.

Kruche ciasto z rabarbarem i kruszonką


Składniki (na blachę o wymiarach 20 x 30 cm)

SPÓD
150 g mąki pszennej
100 g mąki ziemniaczanej
50 g cukru 
150 g masła prosto z lodówki + trochę do natłuszczenia blachy
1 jajko (najlepiej też prosto z lodówki)

NADZIENIE
600-700g rabarbaru (można też wziąć 500g rabarbaru i dorzucić 10-15 truskawek)
3 łyżki płynnego miodu
4 łyżki cukru
1 cukier wanilinowy

KRUSZONKA
75g mąki pszennej
25g mąki ziemniaczanej
25g cukru
60g masła prosto z lodówki

Przygotowanie:
1. Mąkę pszenną mieszamy z ziemniaczaną oraz cukrem
2. Masło kroimy w kostkę lub ścieramy na tarce o grubych oczkach, dodajemy do mieszanki suchych składników i rozcieramy w palcach do uzyskania konsystencji kruszonki
3. Dodajemy jajko i zagniatamy ciasto
4. Formę do pieczenia smarujemy masłem, wykładamy papierem do pieczenia, a następnie tak wysmarowaną blachę wyklejamy ciastem (ukrywamy kawałki ciasta i wyklejamy nimi blachę jak plasteliną)
5. Wykolejony ciasto nakłuwamy widelcem i wstawiamy do lodówki (na godzinę) lub do zamrażania (na 15-20 min) do schłodzenia
6. Rabarbar myjemy i obieramy ze skórki, a następnie kroimy na nieduże kawałki
7. Pokrojony rabarbar wrzucamy do miski, dodajemy miód, cukier i cukier waniliowy, mieszamy, żeby słodkie składniki pokryły rabarbar i odstawiamy
8. Przygotowujemy kruszonkę: mąkę pszenna mieszamy z mąką ziemniaczaną, dodajemy pokrojone na małe kawałki lub strate na tarce masło i rozcieramy w palcach, a po uzyskaniu konsystencji kruszonki, przekładamy do miski i wstawiamy do lodówki do schłodzenia
9. Piekarnik rozgrzewamy do 160 stopni Celsjusza
10. Schłodzoną blachę z ciastem wstawiamy do rozgrzanego piekarnika na środkową półkę i podpiekamy ciasto przez 25 minut, do uzyskania lekko złotego koloru
11. Podopieczny spód wyjmujemy z piekarnika i zwiększały temperaturę do 180 stopni Celsjusza
12. Na podopieczny spód wykładamy słodki rabarbar (bez płynu, który w międzyczasie wypłynął z kawałków rabarbaru) i posypujemy kruszonką
13. Tak przygotowaną blachę wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza i pieczemy przez kolejnych 30-40 minut do uzyskania lekko złotego koloru kruszonki
14. Po upieczeniu wyjmujemy ciasto z piekarnika instudzimy
15. Przed podaniem można dodatkowo posypać wierzch cukrem pudrem, można też zaserwować to ciasto z dodatkiem lodów waniliowych

Smacznego :-)

środa, 11 czerwca 2014

Chłodnik z kozim serem

Na gorące dni, które wreszcie nadeszły, najlepszy będzie chłodnik. No, może równie dobra byłaby zupa owocowa mojej babci, którą kiedyś spróbuję odtworzyć i pokazać na blogu - to jest danie, które w mojej rodzinie robiła tylko mama mojej mamy i które przywołuje wspomnienia chwil spędzanych u dziadków w Lublinie i nad jeziorem, gdzie mają domek letniskowy... Ale o tym innym razem.

Dziś o chłodniku z botwinką i kozim twarożkiem. Niby taka zwykła potrawa, ale dzięki koziemu serowi nabiera nowego charakteru. Miłośnikom tego sera powinna przypaść do gustu. No i te kolory :-) Aż miło popatrzeć, a jeszcze miłej zdjeść.

Chłodnik z botwinką i kozim twarożkiem


Składniki (dla 2-4 osób)
- 1 pęczek botwinki z małymi buraczkami
- 1 szklanka wody
- 1,5 litra kefiru (gorąco polecam aksamitny kefir marki Krasnystaw)
- 1 ząbek czosnku
- 1 nieduży pęczek koperku
- sól i czarny pieprz do smaku
- Kozi twarożek (moim zdaniem najlepiej się sprawdzi taki z roladki, ale nie pleśniowy; z pojemnika może być za miękki) - po 1 czubatej łyżeczce na porcję (ale można też dodać więcej, wedle uznania)

Przygotowanie:
1. Botwinkę myjemy pod zimną woda (szczególnie dokładnie myjemy buraczki), osuszamy ręcznikiem papierowym, a następnie drobno siekamy liście, łodygę i buraczki (które przed powielaniem obieramy)
2. Pokrojona botwinkę wrzucamy do garnka, zalewamy wodą i gotujemy aż kawałki buraczkowym zmiękną
3. Ugotowaną botwinkę zdejmujemy z ognia i odstawiamy do wystygnięcia
4. Do wystudzonej botwinki dodajemy zimny kefir
5. Czosnek obieramy, przepuszczamy przez praskę i dodajemy do botwinki z kefirem
6. Koperek myjemy, osuszamy i siekamy - większość dodajemy do zupy, zostawiamy trochę do posypania dania po wierzchu
7. Wszystkie składniki mieszamy, doprawiamy zupę solą i pieprzem i odstawiamy do lodówki do schłodzenia (ja na 30 min)
8. Po schłodzeniu nalegamy porcje chłodnika do miseczek, a wierzch każdej porcji posypujemy pokruszonym kozim twarożkiem i posiekanym koperkiem

Smacznego :-)


niedziela, 25 maja 2014

Ciasto z kaszy jaglanej z galaretką

Sernik wegański to prawdziwy oksymoron. Kwintesencją sernika jest ser zmieszany z jajkami, czyli kombinacja totalnie niewegańska. Jestem zwolenniczką nazywania rzeczy po imieniu, a nazywanie ciast, które nie zawierają sera, sernikiem to moim zdaniem oszukiwanie samego siebie. Nie rozumiem, co jest złego w nazywaniu ciasta jaglanego ciastem jaglanym zamiast sernikiem wegańskim...

Mam w pracy kilka koleżanek, które stosują dietę bez pszenicy, ograniczają także spożycie mleka krowiego i cukru. Z myślą o nich wybróbowałam przepis na ciasto jaglane znaleziony na
blogu Pink Cake, z tym, że nie zrobiłam kruchego spodu, nie dodałam bakalii i przypraw korzennych, a wierzch ciasta pokryłam warstą rabarbarowej galaretki na baIe agar agar i kawałkami truskawek. Ciasto ma bardzo ciekawą strukturę (może przypominać sernik) i kokosowy posmak. Jest bezglutenowe, wegańskim i bez dodatku cukru (zastąpiłam go syropem z agawy). Nie powiem, że jest to najlepsze ciasto, jakie w życiu zrobiłam (bo najlepsze są z dodatkiem mąki pszennej, białego cukru i nabiału ;-), ale bezglutenowym koleżankom smakował. Tym glutenowym też ;-)

Ciasto jaglane z rabarbarową galaretką i truskawkami



Składniki (na okrągłą blachę o średnicy ok 25 cm)

CIASTO JAGLANE
1 szklanka suchej kaszy jaglanej
2 szklanki mleka roślinnego, naturalnego (u mnie było ryżowe; naturalne = bez smakowych dodatków)
0,5 szklanki syropu z agawy (do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością)
1 szklanka gęstej części mleka kokosowego z puszki
1 łyżka oleju (u mnie słonecznikowy) + trochę do wysmarowania blachy
1 łyżka mąki ziemniaczanej
kilka garści płatków migdałowych

GALARETKA
1,5 szklanki wody
1 łodyga rabarbaru
4 łyżki syropu z agawy (jeżeli wolicie słodsze galaretki, dodajcie więcej)
1,5 łyżeczki agar agar (substancja żelująca produkowana z glonów, do kupienia w sklepach zielarskich lub ze zdrową żywnością)
kilkanaście słodkich truskawek

Przygotowanie:
1. Kaszę wsypujemy do garnka, wlewamy mleko i gotujemy kaszę w mleku, ale nie do momentu, aż kasza wchłonie cały płyn, tylko jak płyn będzie jeszcze widoczny
2. Do ugotowanej kaszy, do tego samego garnka, dolewamy gęsta część mleka kokosowego, olej, syrop z agawy i dosypujemy mąkę
3. Całość blenderujemy ręcznym blenderem do uzyskania w miarę gładkiej masy
4. Blachę do pieczenia natłuszczamy oleje, a dno wysypujemy płatkami migdałowymi
5. Na tak przygotowaną blachę wlewamy ciasto (powinni mieć płynną konsystencję)
6. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza, bez termoobiegu, grzanie od góry i od dołu
7. Blachę z ciastem wstawiamy do rozgrzanego piekarnika, na środkową półkę i przeczemy przez 35 minut
8. Po upieczeniu wyjmujemy ciasto z piekarnika i odstawiamy do przestudzenia
9. Rabarbar myjemy i obieramy, a następnie kroimy na nieduże kawałki
10. 1 i 1/4 szklanki wody wlewamy do garnka, dorzucamy rabarbar, dolewamy wyrób z agawy i gotujemy do momentu, aż kawałki rabarbaru się porozpadają (do uzyskania kompotu)
11. W pozostałej (1/4 szklanki) wody rozpuszczamy agar agar, a następnie dodajemy do wrzącego kompotu rabarbarowego i chwilę gotujemy, a następnie zdejmujemy z ognia i odstawiamy do wystygnięcia
12. Truskawki dokładnie myjemy (nie chcemy przecież, żeby drobinki piasku chrzęścily nam między zębami w trakcie konsumpcji ;-), usuwamy szypułki i kroimy na mniejsze kawałki (ja część pokroiłam na  ćwiartki, a część na połówki)
13. Przestudzoną nieco galaretkę wylewamy na wierzch przestudzonego ciasta, a następnie zastawiamy w galaretkę kawałki owoców
14. Po całkowitym wystudzeniu wstawiamy do lodówki na kilka godzin, a najlepiej na całą noc
15. Przed podaniem można udekorować listkami świeżej mięty

Smacznego :-)


wtorek, 13 maja 2014

Omlet z zielonymi szparagami i kozim twarożkiem

W żartach zostałam dziś zbesztana przez koleżankę z pracy za to, że opuściłam się w prowadzeniu bloga. Na swoją obronę miałam tylko to, że przy takim, a nie innym wymiarze godzin pracy, zwykle wracam do domu na tyle zmęczona, że nie mam już ochoty ani gotować, ani pisać, a często nie mam już ochoty nawet włączać komputera, bo większość dnia spędzam przed ekranem. Niemniej jednak postanowiłam, że dziś wieczorem coś wrzucę. Ale to wcale nie dlatego, że koleżanka mnie sprowokowała ;-)

Dzisiejsza propozycja to coś dla osób pracujących za dużo i za długo, a jednocześnie mających możliwość zdobycia sezonowego produktu pt. świeże zielone szparagi. Przygotowanie tego omleta trwa zaledwie kilka minut, to lekkie i miłe dla oka, a jednocześnie smaczne danie. Polecam i pozdrawiam prowodyrkę dzisiejszego wpisu, Zosię :-)

Omlet z zielonymi szparagami i kozim twarożkiem

Składniki (dla jednej osoby):
- 5 zielonych szparagów (raczej cienkich niż grubych, moje kupiłam na Hali Mirowskiej)
- 2 jajka
- 3-4 łyżeczki koziego twarożku
- 1/2 łyżki oliwy z oliwek
- sól i pieprz do smaki
- opcjonalnie: posiekana świeża natka pietruszki do posypania

Przygotowanie:
1. Szparagi myjemy pod bieżącą wodą, odcinamy końcówki 
2. Na średniej wielkości patelnię (o takiej średnicy, żeby szparagi zmieściło się w całości) wlewamy oliwę i rozgrzewamy na średnim ogniu
3. Na rozgrzaną oliwę wrzucamy szparagi i podsmażamy kilka minut, aż zmiękną, ale pozostaną al dente
4. Jajka wbijamy do miseczki i rozkłócamy białka z żółtkami za pomocą widelca
5. Gdy szparagi będą gotowe, zdejmujemy je na chwilę z patelni, wlewamy jajka (tak, aby w miarę równo pokryły całe dno patelni), a następnie na jajecznej powierzchni układamy szparagi i doprawiamy solą i pieprzem
6. Smażymy omlet lekko potrząsając patelnią (smażymy tylko z jednej strony, nie przewracamy - omlet powinien być na tyle cienki, żeby jajko ścięło się odpowiednio przy smażeniu tylko z jednej strony)
7. Na wierzchu olmeta układamy kupki serka koziego
8. Po kilku minutach zdejmujemy omlet z patelni (pozwalając mu ześlizgnąć się z patelni na talerz), posypujemy natką i serwujemy 

Smacznego :-)

sobota, 10 maja 2014

Makaron z boczkiem, szparagami i...najbardziej kalorycznym sosem na świecie :-)

Nie uważam się za kulinarnego eksperta, wiem, że (prawie) nic nie wiem. Dlatego też nie zdziwiło mnie to, że na świecie istnieje sos do makaronu, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. I to prawdopodobnie nie jeden ;-) Skupmy się jednak na tym jednym: sos alfredo, czyli sos "samo dobro" lub "pełen tłuszcz" ;-) Składa się wyłącznie z dobrych, pełnotłustych składników, które nawet najprostsze danie są w stanie wynieść na wyżyny smaku: masła, śmietany i parmezanu. Przyznacie sami, że to raczej mocarze połączenie, byłam wręcz onieśmielona ilością tłuszczu, jaki zawiera ten sos, autentycznie wahała, się dodając na patelnię kolejne setki kalorii ;-) Wydawało mi się, ze wyjdzie z tego bardzo ciężkie danie i że ten sos na pewno nie nadaje się do szparagów. O tym, jak bardzo się myliłam, przekonałam się po spróbowania. Szparagi były zachwycone ;-) Sos wcale nie przytłoczył ich smaku, wręcz przeciwnie, stanowił pyszną otulinę dla szapargów i makaronu, bardzo dobrze przesiąkł aromatem wędzonego boczku i czosnku, które również znalazły się w tm daniu. Polecam sos alfredo, z tymi lub z innymi dodatkami.

Inspiracją był rozpoczynający się właśnie sezon szparagowy oraz potrawy ze szparagami znalezione na Pinterście (choć nie jest to nowe narzędzie, odkryłam je stosunkowo niedawno, za namową Siostry).

Makaron z zielonymi szparagami, wędzonym boczkiem i sosem alfredo

Składniki (porcja dla 2-3 osób):
- 500g makaronu (najlepiej jakiegoś z rowkami czy szczelinami, które będzie mógł wypełnić sos, u mnie casareccia)
- spory pęczek świeżych zielonych szparagów (ok 300-400g)
- 120g chudego boczku wędzonego w kawałku
- 2 łyżki masła
- 200g/ml śmietany 30% lub 36%
- 50g parmezanu w kawałku
- 1 duży ząbek czosnku lub 2 małe
- pieprz do smaku
- opcjonalnie: świeża natka pietruszki do posypania

Przygotowanie:
1. Szparagi płuczemy (szczególnie główki, gdzie lubią ukrywać się ziarenka piasku, które mało przyjemnie chrzęszczą między zębami, jeśli dostaną się do potrawy...), odcinamy zdewniałe końcówki i kroimy na ok 2-centymetrowe kawałki
2. Boczek kroimy na grubsze plastry (3 mm), odcinamy spodnią warstwę tłuszczu, a następnie każdy plaster kroimy w poprzek, w śłupki
3. Pokrojony boczek wrzucamy na suchą patelnię i podsmażamy do zrumienienia
4. Usmażony boczek przekładamy z patelni na talerz wyścielony ręcznikiem kuchennym, żeby pozbyć się nadmiaru tłuszczu
5. Na tą samą patelnię (z resztką tłuszczu, który wytopił się z boczku) wrzucamy pokrojone szparagi i podsmażamy je na niedużym ogniu, mieszając, aż zmiękną (chodzi o to, żeby zmiękły, ale nie rozmiękły - powinny być usmażone do stanu al dente)
6. W trakcie podmażania szparagów, nastawiamy wodę na makaron
7. Na osobną patelnię wrzucamy masło i roztapiamy, a następnie dodajemy śmietanę, a gdy te dwa składniki połączą się ze sobą, dodajemy starty parmezan i mieszamy, aż rozpuści się w sosie
8. Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu
9. Do prawie gotowych szparagów dodajemy czosnek starty na tarce o drobnych oczkach (ja zrobiłam to na tej samej tarce, której użyłam do starcia parmezanu) lub przepuszczamy przez praskę, mieszamy, cały czas podsmażamy dalej, na niedużym ogniu, mieszając
10. Do szparagów z czosnkiem dodajemy boczek, mieszamy
11. Do boczku ze szparagami i czosnkiem dodajemy sos alfredo, mieszamy i doprawiamy pieprzem (jeżeli mimo dodatku boczku i parmezanu całość będzie za mało słona, oczywiście można również dosolić)
12. Z wody, w której gotuje się makaron, odejmujemy ok 1/4 szklanki i wlewamy ją na patelnię z sosem, żeby trochę go rozrzedzić
13. Makaron odcedzamy i mieszamy z sosem
14. Wykładamy na talerz, posypujemy posiekaną świeżą natką pietruszki i serwujemy, a na popitkę białe wytrawne wino, np. Chardonnay

Smacznego :-)

poniedziałek, 5 maja 2014

Ciasto daktylowe

Praca w międzynarodowej firmie ma swoje wady i zalety. Jedną z zalet jest możliwość podróżowania, czasami do miejsc, których pewnie bym nie wybrała jako cel prywatnych podróży. W ten oto sposób trafiłam ostatnio do Dubaju. Jako tchórz pierwszej klasy nie opuszczałam wcześniej granic Europy, podróż do Dubaju była moją pierwszą wyprawą na Bliski Wschód. Nie przywiozłam stamtąd zbyt wielu wspomnień, którymi mogłabym się podzielić, bo czasy podróży służbowych, w trakcie których połowę czy nawet więcęj czasu spędza się na zwiedzaniu, raczej minęły i to raczej bezpowrotnie. Po zakończeniu oficjalnych spotkań udało mi się jednak trafić na plażę i zobaczyć słynny hotel w kształcie żagla. Największą atrakcją dla mnie było jednak pyszne jedzenie, pełne świeżych składników i bliskowschodnich aromatów. Niestety nie miałam okazji podpytać o przepisy, dlatego po powrocie do Polski poszukuję inspiracji w internecie. 

Na lotnisku udało mi się kupić kilka smakołyków, m.in. suszkne daktyle. Skoro już kupiłam, trzeba było coś z nimi zrobić, najlepiej coś, czym można podzielić się z innymi, choćby w trakcie streszczania podróży służbowej znajomym z biura. Poszperałam trochę w internecie i znalazłam przepis na bardzo proste i bardzo smaczne ciasto daktylowe. Przygotowanie zajmuje ok 15 minut, plus 20 minut pieczenia - polecam tym z Was, którzy mają dużo daktyli i mało czasu ;-) Pozostali też nie pożałują.

Ciasto daktylowe


Składniki (na prostokątną blachę o wymiarach 20x30cm):
250g suszonych daktyli bez pestek, grubo posiekanych
- 200ml wody
1 łyżeczka sody oczyszczonej
185g masła + trochę do natłuszczenia blachy
185g mąki pszennej
1 łyżeczka ekstraktu waniliowym
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
3 jajka 
75ml mleka (krowie akurat mi się skończyło, wykorzystałam ryżowe, było ok)

W oryginalnym przepisie są też składniki na polewę przypominającą lukier, a wierzch ciasta autorka tego przepisu udekorowała orzechami włoskimi, ja pozostałym jednak przy cieście bez ozdób. Takie zwykłe lubię najbardziej.

Przygotowanie:
1. Daktyle wrzucamy do garnka, zalewamy wodą, doprowadzamy do zagotowania i gotujemy przez ok 10 min pod przykryciem, żeby woda nie wyparowała (bo później dodamy ją razem z daktylami do ciasta)
2. Pod koniec gotowania dodajemy do gotujących się daktyli sodę, mieszamy, przykrywamy, zdejmujemy garnek z ognia i odstawiamy do przestudzenia
3. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu
4. Blachę do pieczenia natłuszczamy odrobiną masła i wykładamy papierem do pieczenia
5. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i wsypujemy do misy robota kuchennego
6. Do miski robota kuchenego dorzucamy następnie masło, ekstrakt waniliowy, jajka i wlewamy mleko
7. Mieszamy wszystkie składniki za pomocą robota kuchennego (u mnie blender z dużym kubkiem) do uzyskania gładkiej masy
8. Do tak przygotowanej masy dorzucamy ugotowane daktyle i wlewamy wodę,  w której gotowały się daktyle, mieszamy (staramy się już nie operować za mocno ostrzami blendera, jeżeli naszym robotem kuchennym jest blender, bo kawałki daktyli powinny być widoczne)
9. Masę przekładamy na blachę i wyrównujemy powierzchnię, a następnie wstawiamy blachę z ciastem do piekarnika, na środkową półkę i pieczemy przez 20 minut (do suchego patyczka)
10. Po upieczeniu wyjmujemy z pieca i odstawiamy do wystygnięcia
11. Wystudzone ciasto można oprószyć cukrem pudrem... albo i nie :-)

Smacznego :-)