piątek, 17 sierpnia 2012

Mule z przepisu Wybranka (Moules Marinieres)

Jak już wspominałam we wcześniejszych wpisach – nie lubię i nie jem owoców morza. Mam do nich bowiem fundamentalne zastrzeżenia – wyglądają okropnie i mają smak owoców morza (co przez niektórych może zostać uznane za zaletę, ale nie przeze mnie). Zdarzają mi się nagłe zrywy w stylu „dam im szansę”, ale zwykle kończą się tym, że utwierdzam się w przekonaniu, że frutti di mare są bue. Możecie uznać mnie za ignorantkę, ale zdania i tak nie zmienię. Martwi mnie to, że coraz więcej osób z mojego otoczenia, które należały dotychczas do obozu "haterów" frutti di mare, stały się raptem fanami tego typu jedzenia. Zdrada!

Z Wybrankiem mym łączy mnie zainteresowanie gotowaniem i jedzeniem, ale jeśli chodzi o owoce morza dzieli nas ogromna przepaść. I nie pomogą starania Wybranka, żeby to zmienić. Co nie znaczy, że nie mogę podzielić się z Wami jego sprawdzonym przepisem na mule. 

Ja o owocach morza wypowiadać się nie będę, ale chętnie oddam głos Wybrakowi.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Moules Marinieres

Dwie najtrudniejsze rzeczy w przepisie to:
1. Kupić mule
2. Wyczyścić mule

Reszta jest banalna. Śmiem twierdzić, że znacznie trudniej (a na pewno dłużej) robi się np. schabowego.

Moje mule pochodziły z zaufanego sklepu przy ulicy Wiktorskiej w Warszawie. Są świeże, kłopot jedynie w tym, ze dość szybko znikają. Sklep jest bowiem znany ze swojego asortymentu i to nie tylko w najbliższej okolicy.


Gdy już mamy mule, przystępujemy do selekcji i czyszczenia. Mule, aby były jadalne, muszą być żywe. Jeżeli muszla jest zamknięta, zawartość nadaje się do zjedzenia. Jeśli otwarta, opukujemy ją np. o blat lub zlew. Jeżeli w reakcji na opukiwanie muszla zacznie się zamykać - zawartość jest żywa i możemy ją jeść. Jeżeli nie chce współpracować - wyrzucamy. Do śmieci powinny trafić także te mule, które mają uszkodzone muszle.

Po selekcji zabieramy się za czyszczenie. To najdłuższa i najbardziej pracochłonna część przygotowań. Przyda się mały nożyk kuchenny i szczotka lub gąbka kuchenna do czyszczenia. Dokładnie pod bieżącą wodą usuwamy wszelkie pozostałości po morzu, jakie znajdziemy na muszli. Niektóre z nich lubią mieć także "wąsy", czyli zlepione ze sobą nitki. Wyrywamy je, starając się to robić jak najdokładniej. Każda oczyszczoną muszlę odkładamy na bok - do miski, na talerz, na papierowy ręcznik, jak komu wygodniej.

Teraz możemy zabrać się do gotowania.

Składniki (na 2 osoby)
[Magda: ciekawe, z kim on pałaszował te mule, skoro nie ze mną ;)]
  • 1 kg świeżych muli
  • 200 ml białego wytrawnego wina (chardonnay, riesling)
  • 4 szalotki lub jedna duża biała cebula
  • ząbek czosnku
  • natka pietruszki
  • 25-30 g masła (może być oczywiście więcej)
  • łyżeczka oliwy
  • można na koniec gotowania dodać również nieco kwaśnej śmietany, ja tego nie robię
Do garnka nastawionego na średnio-wysoki ogień wlewamy oliwę, a następnie masło. Dzięki takiemu zabiegowi masło się nie spali. Gdy masło się rozpuści, wrzucamy cebulę, a minutę później czosnek. Cebula ma być miękka i szklista, nie może być brązowa.

Gdy cebula się zeszkli, dodajemy drobno posiekaną natkę w wlewamy wino. Podkręcamy ogień do maksymalnego poziomu. Czekamy chwilę, aż wyparuje alkohol. Wrzucamy mule i przykrywamy garnek pokrywką. Po 3 minutach potrząsamy garnkiem, aby sos dobrze wymieszał się z mulami. Po kolejnych trzech minutach wyłączamy ogień i nakładamy mule na talerz. Te, które podczas gotowania nie otworzyły się - wyrzucamy. Resztę zjadamy.

Mule można jeść z bagietką (najlepsza do wymuskania sosu) lub frytkami. I oczywiście z białym winem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

A na koniec anegdotka. Opowiadałam tacie o Guccio Domagaj, chorwackiej knajpce zlokalizowanej na warszawskim Żoliborzu, do której jakiś czas temu udaliśmy się z Wybrankiem pod wpływem pozytywnych opinii naszych znajomych o tym miejscu. Posłużyłam się określeniem, że „znajomi jeżdżą na mule”. Tato z początku nie zrozumiał, o co mi chodzi i pomyślał, że tym moim warszawskim znajomym poprzewracało się już w głowach. „Na mule? To jakaś nowa moda? Konie i kucyki już im nie wystarczają?” – spytał zupełnie poważnie :) No tak, Warszawka ;)

4 komentarze:

  1. Ja generalnie również nie przepadam za owocami morza. Może dzięki Twojemu przepisowi kiedyś się skuszę, aczkolwiek czynności 1 i 2 chyba ktoś musiałby zrobić za mnie;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chętnie bym pomogła, ale też się na tym nie znam ;)

      Usuń
  2. Wyglądają naprawdę bardzo smacznie. Niestety muli w tym wydaniu jeszcze nie miałam okazji spróbować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mule są doskonałym daniem. Co prawda wszyscy gonią mnie w domu kiedy je przyrządzam z racji dość intensywnego, niekoniecznie przyjemnego zapachu, ale smak jest doskonały. Polecam również zobaczyć mule na tej stronie www.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń