poniedziałek, 31 grudnia 2012

Czekoladowe muffiny z wiśniami

Połączenie czekolady i wiśni to klasyk, prawie tak dobry, jak połączenie czekolady i pomarańczy czy czekolady i mięty. Kilka tygodni temu postanowiłam wykorzystać to połączenie w muffinach, głównie dlatego, że miałam "na stanie" drylowane wiśnie w kompocie, kakao oraz gorzką czekoladę i chciałam upiec muffiny dla osób, które zajmowały się moim dziadkiem i pomogły mu w powrocie do zdrowia. Przy okazji kilka nadprogramowych muffinów trafiło w ręce rodziny mojej mamy, której członkowie zamówili sobie takie muffiny na święta. W zasadzie nadają się na każdą okazję. I na brak okazji również :) Jeżeli istnieje taka potrzeba, można dostosować je do danej okazji odpowiednią dekoracją - ja miałam w domu cukrową posypkę w kształcie płatków śniegu i wykorzystałam ją do dostosowania tych muffinów na okoliczność Bożego Narodzenia. Ale równie dobrze smakowały bez posypki.

Robiłam te muffiny w wersji mini (podstawa o średnicy 3 cm) i normalnej (5 cm), obie były dobre, ale mini muffiny chyba lepsze. Składniki i postępowanie jest takie samo w obu przypadkach, z tym, że mini miffiny piekłam 20 minut w 180 stopniach, a te normalne 23-25 minut w tej samej temperaturze.

Czekoladowe muffiny z wiśniami

Składniki (na ok. 20 muffinów o średnicy 5 cm lub 2 blachy mini muffinów):
  • 300g mąki pszennej
  • 120g cukru
  • 1 opakowanie cukru waniliowego (16g)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki kakao
  • 1 tabliczka gorzkiej czekolady (100g, u mnie wedla)
  • 1 jajko
  • 125ml oleju słonecznikowego
  • 185g jogurtu naturalnego (u mnie grecki)
  • 1 słoik drylowanych wiśni o pojemności ok 700-720ml (np. marki Vortumnus lub Rolnik)
Przygotowanie:
  1. wiśnie odcedzamy - zalewa przypomina kompot, można spokojnie go wypić - i zostawiamy na sitku, żeby pozbyć się płynu
  2. czekoladę drobno siekamy lub rozdrabniamy w blenderze na bardzo małe kawałki (np. wielkości ziaren kaszy gryczanej)
  3. w jednym naczyniu mieszamy mąkę, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, kakao (uwaga na grudki - jeśli są, należy kakao przesiać) oraz rozdrobnioną czekoladę
  4. w osobnym naczyniu mieszamy jajko, olej i jogurt
  5. łączymy obie mieszaniny, dodajemy wiśnie i delikatnie mieszamy (żeby nie zmiażdżyć wiśni)
  6. przekładamy ciasto do formy na muffiny wyłożonej papilotkami lub wysmarowanej tłuszczem (zwykle używam masła) - po 1 kopiastej łyżce ciasta na normalne muffiny lub po 1 kopiastej łyżeczce na mini muffiny - wierzch możemy ozdobić cukrową posypką (moja była wyprodukowana przez markę Dr. Oetker, cukrowe śnieżynki nie rozpuściły się w trakcie pieczenia i ładnie "przylgnęły" do ciasta, nie odpadały po upieczeniu)
  7. blachę z ciastem wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni Celsjusza, bez termoobiegu, na środkową półkę i pieczemy 20 (mini) lub 23-25 minut (normalne)
  8. po upieczeniu wyjmujemy muffiny z piekarnika i studzimy
  9. przechowujemy w szczelnym opakowaniu, żeby nie wysychały, np. w puszce lub na talerzu szczelnie owiniętym folią
Smacznego :)

sobota, 29 grudnia 2012

Ciasteczka "słoneczka" mojej mamy

Kolejny świąteczny klasyk - ciasteczka "słoneczka", które moja mama zawsze piekła na święta, gdy byliśmy dziećmi. Nie wiemy, czemu zawdzięczają swoją nazwę, ale zapewne lekko żółtemu kolorowi i okrągłemu kształtowi, w którym występują w oryginale (ja w tym roku dopuściłam się profanacji, robiąc te ciasteczka również w kształcie serduszek). Zanim dorobiliśmy się profesjonalnych wykrawaczek, umożliwiających wykrojenie jednego ciasteczka bez dziurki, a drugiego - z dziurką, mama radziła sobie za pomocą szklanki i kieliszka do wódki :)

Ciasteczka bardzo ładnie się prezentują. Można je zrobić z bezową dekoracją lub bez, ale tu uwaga - zaraz po wyjęciu z piekarnika ciasteczka są bardzo kruche, beza je nieco usztywnia, sprawiając, że trudniej się kruszą. Po upieczeniu warto je przez 1-2 dni przechowywać w miejscu zapewniającym mniejszy lub większy dopływ powietrza, żeby nabrały nieco wilgoci i stały się mniej kruche. Po takim przechowaniu są idealne :)

Kruche ciasteczka z okienkiem z przepisu mojej mamy

Składniki (z takiej ilości wychodzi 20-30 złożonych ciasteczek):

  • 200g masła (zimnego, prosto z lodówki)
  • 300g mąki krupczatki
  • 50g cukru pudru
  • 3 jajka (będą potrzebne 3 żółtka do ciasta i 2 białka do bezowej dekoracji)
  • 200g zwykłego cukru
  • ulubiony dżem (ja do serduszek wykorzystałam dżem wiśniowy, a do kółeczek-słoneczek pomarańczowy)
Przygotowanie:

  1. mąkę mieszamy i przesiewamy z cukrem pudrem, usypując kopczyk na stolnicy/blacie
  2. masło ścieramy na tarce o dużych oczkach, prosto na ten kopczyk
  3. mieszamy rękami kawałki masła z mąką i cukrem, tak jak na kruszonkę
  4. dodajemy żółtka i zagniatamy ciasto
  5. z zagniecionego ciasta formujemy kulę, owijamy ją folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na co najmniej 1 godzinę
  6. gdy ciasto się chłodzi, przygotowujemy bezową dekorację (2 białka i 200g cukru wystarczają na bezową dekorację na wierzch i spód ciasteczek, ale ja pokryłam bezą jedynie wierzch): białko i cukier wrzucamy do miski i ucieramy mikserem do momentu uzyskania głądkiej, sztywnej masy (kryształki cukru powinny się rozpuścić, a masa powinna być na tyle gęsta, że po wyjęciu końcówek miksera zostają w miarę sztywne szczyty z masy)
  7. rozgrzewamy piekarnik do 190-180 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu [aczkolwiek autorka bloga "Makagii i 55 pierników" piecze swoje ciasteczka-słoneczka w 175 stopniach Celsjusza - może więc warto zacząć od niższej temperatury i ew. zwiększyć, gdyby zbyt długo zajmowało im zarumienienie się; lepiej niedopiec niż od razu spalić...]
  8. wyjmujemy ciasto z lodówki, odkrajamy kawałek, a resztę chowamy z powrotem do lodówki (kruche ciasto nie lubi ciepła)
  9. odkrojony kawałek rozwałkowujemy na oprószonej mąką stolnicy/blacie na placek o grubości 3-5 mm (ciasto nie może być rozwałkowane zbyt cienko, bo ciasteczka będą bardzo łatwo się rozpadały)
  10. wycinamy ciasteczka (z dziurką na wierzch, bez dziurki na spód - ja robiłam w osobnych partiach, najpierw tylko wierzchy, następnie tylko spody)
  11. wycięte ciasteczka układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i smarujemy bezową masą (ja posmarowałam tylko wierzchy)
  12. gotową blachę z ciasteczkami wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 10 minut - czas pieczenia w dużej mierze zależy od piekarnika, w piekarniku mojej mamy po 10 minutach ciasteczka były złociste, a beza dobrze ścięta i lekko zrumieniona, ale w innych piekarnikach może wystarczyć mniej czasu albo może zaistnieć potrzeba przetrzymania ciasteczek w piecu trochę dłużej
  13. upieczone ciasteczka wyjmujemy z pieca, delikatnie zdejmujemy z blachy i studzimy
  14. lekko ciepłe spody delikatnie smarujemy ulubionym dżemem i przykrywamy wierzchem, sklejając oba ciasteczka - nie dociskamy wierzchu do spodu zbyt mocno, bo się rozsypie
  15. wszystkie czynności powtarzamy do wykorzystania całego ciasta

A tak wyglądają ciasteczka w wersji bliższej oryginału, czyli w kształcie kółeczek:

Przygotowane przez moją mamę wyglądały schludniej, bo mama jest dokładniejsza niż ja. Do pracy można zaangażować pomocników, ja miałam wsparcie duchowe  ciasteczkowego potwora przebranego za psa ;)

piątek, 28 grudnia 2012

Kasza jaglana na mleku z sosem morelowym, czyli moje ukochane danie wigilijne

Chyba w każdej rodzinie są jakieś zwyczaje dotyczące wigilijnego menu. W domach moich dziadków oraz domu moich rodziców dotrzymuje się tradycji serwowania wielu (ilu dokładnie zależy od tego, co traktujemy jako danie, np. czy chleb to danie czy nie ;) bezmięsnych potraw. Zaczynamy od opłatka (nie liczy się w klasyfikacji generalnej dań ;), kompotu z suszu (susz robi w lecie dziadek, tato mojej mamy, z własnoręcznie wyhodowanych owoców i przechowuje w lnianym woreczku do świąt) I barszczu czerwonego (moja mama robi go na wcześniej przygotowanym kwasie buraczanym z przepisu pani Magdy,  teściowej wujka, brata taty) z uszkami (specjalistką od uszek - i pierogów - jest siostra mojej babci ze strony taty). Następnie jest śledź przygotowywany przez moją mamę, w oleju w formie rolmopsów wypełnionych jabłkiem, marchewką, kiszonym ogórkiem i cebulą pokrojonymi w cienkie paseczki (a la julienne), a wcześniej wymoczony w mleku. Po śledziu na stół wjeżdża karp smażony przez dziadka, doprawiony startą na tarce cebulą, solą i pieprzem, obtoczony w mące i usmażony na oleju, a karpiowi towarzyszy ćwikła (również autorstwa dziadka). Po karpiu przychodzi czas na pierogi z kapustą (w tym roku przygotowane przez siostrę mojej mamy) oraz kapustę z grzybami (z przepisu wspomnianej przy barszczu pani Magdy, która dodaje do kapusty mnóstwo grzybów, co lubię). Następnie jemy pierogi z suszonymi śliwkami (które weszły do repertuaru kilka lat temu i które przygotowuje ciocia-specjalistka od uszek i pierogów), kutię (autorstwa siostry mojej mamy) oraz moje ukochane danie wiligijne, które babcia-mama mojego taty zawsze serwuje na organizowanych przes siebie kolacjach wigilijnych, czyli kaszę jaglaną gotowaną na mleku, podawaną z sosem morelowym :) Kasza ta miała przynosić w kolejnym roku dostatek pieniędzy, gdy byłam dzieckiem była nazywana "kaszą na dolary", ale z biegiem czasu babcia stwierdziła, że przechodzimy na euro ;) Po kaszy przychodzi czas na ciasta i ciasteczka, o ile ktokolwiek może jeszcze cokolwiek zjeść ;)

Kasza jaglana z sosem morelowym to danie, z którym spotkałam się jedynie w mojej rodzinie i bez którego nie wyobrażam sobie świąt. Jest proste i pyszne, moim zdaniem nadaje się również na śniadanie lub na deser. Polecam :)

Kasza jaglana na mleku z sosem morelowym z przepisu mojej babci

Składniki (trudno mi powiedzieć, dla ilu osób, być może i dla 10):
  • 400g kaszy jaglanej
  • 1 litr mleka (u mnie 2%, im tłustsze tym lepsze)
  • 1 opakowanie cukru waniliowego = 16g (taka ilość cukru daje lekki waniliowy posmak i bardzo lekką słodycz; jeżeli ktoś woli bardziej słodką/bardziej waniliową kaszę, można dodać więcej cukru waniliowego)
  • 1 łyżka masła
  • 500g suszonych moreli
  • 1 litr wody
  • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżki cukru
Przygotowanie:
  1. kaszę jaglaną dwukrotnie płuczemy na sitku i odsączamy
  2. mleko, masło i cukier waniliowy wlewamy/wrzucamy do garnka o grubym dnie
  3. do wrzącego mleka dodajemy kaszę i gotujemy
  4. gdy mleczno-jaglana mieszanina zacznie gęstnieć, zdejmujemy garnek z ognia, owijamy go w koce/ręczniki i odstawiamy, żeby kasza doszła - w ciągu kolejnych 2-3godzin kasza zmięknie i zespoi się, tworząc blok mlecznej kaszy w kształcie garnka; można ją serwować na ciepło (zanim wystygnie) lub na zimno; babcia gotuje tę kaszę rano w Wigilię, zawija w koce i wkłada pod pierzynę, a przy kolacji serwuje jeszcze ciepłą :)
  5. w międzyczasie przygotowujemy sos: do garnka wlewamy wodę, wrzucamy morele i cukier i gotujemy do momentu, gdy morele zmiękną, a woda nabierze morelowego smaku
  6. gdy morele będą miękkie, a płyn wystarczająco morelowy, rozkłócamy w osobnym naczyniu mąkę ziemniaczaną z wodą i dodajemy ją do sosu, otrzymując coś w rodzaju kiślu
  7. zastygniętą kaszę można przełożyć na talerz (jak pudding), tak, by każdy z biesiadników mógł odkroić sobie kawałek, a sos serwujemy osobno lub od razu polewamy kaszę
Smacznego :)



czwartek, 27 grudnia 2012

Ryba po grecku

No i co z tego, że Grecy nigdy nie słyszeli o rybie po grecku? Nazwa tego dania czy pochodzenie tej nazwy nie ma zdaje się większego wpływu na smak tej potrawy, która mi kojarzy się z dzieciństwem, kiedy to ryba po grecku gościła przy różnych okazjach na stołach w mojej rodzinie i w gronie zaprzyjaźnionych z rodziną osób. Najczęściej pojawiała się w okresie bożonarodzeniowym. W tym roku poczułam silną potrzebę przypomnienia sobie tego smaku i przywołania beztroskich chwil z dzieciństwa, kiedy mogłam sobie spokojnie konsumować rybkę (i wiele innych potraw) i cieszyć się prezentami, nie będąc wypytywaną przez współbiesiadników o różnym stopniu pokrewieństwa o osobiste plany ślubno-rodzinne, wywołujące u mnie ścisk żołądka i utratę apetytu (nie sądziłam, że coś jest w stanie pozbawić mnie apetytu).

Rozmów na tematy matrymonialno-rozrodcze niestety nie udało się uniknąć, ale przynajmniej wyszła mi dobra ryba po grecku. Udało mi się kupić dobrą rybę (tzw. polędwiczki z dorsza). Co ciekawe, kupiłam je w Tesco. Tak, w sklepie, w którym deklarowałam, że nie kupię niczego, co może potencjalnie się przeterminować, a następnie dostać drugie życie po przetarciu detergentem i odpowiednim doświetleniu na wystawie. A jednak. Ryba wyglądała bardzo dobrze i co ważne, nie miała zapachu ryby (ani detergentów ;). Wybranek, który zna się na rybach dużo lepiej niż ja, nauczył mnie, że jak ryba pachnie rybą to jej czas już minął. Ta nie pachniała. Po oprószeniu solą i pieprzem, obtoczeniu w mące i usmażeniu na oleju również prezentowała się dobrze. Jej walory docenił dziadek, który na rybach zna się najlepiej z nas wszystkich, podjadając kawałki usmażonego dorsza, które miały zaraz trafić do sosu :)

Przygotowując rybę po grecku kierowałam się przepisem poleconym mi przez moją mamę. Przepis ten pochodzi z oldskulowej książeczki pt. "Gdy przyjdą goście", autorstwa Marii Bartnik, wydanej w 1990 roku, wydanie V. Zastosowałam się do wskazówek pani Marii z wrodzonym brakiem dokładności, bo odważanie 15 dag cebuli czy 20 dag marchwii wydaje mi się trochę pozbawione sensu, skoro można zaokrąglić do całych marchewek czy cebul.

Ryba po grecku

Składniki (ilość podwojona w stosunku do oryginalnego przepisu, wystarczająca dla kilkunastoosobowej rodziny na święta):
  • 2 kg filetów rybnych (najlepiej z dorsza, jak radzi autorka przepisu) - ważne jest to, żeby ryba była bez ości, bo dłubanie w sosie warzywnym w poszukiwaniu ości nie jest zbyt fajne, jak sądzę
  • mąka pszenna do obtoczenia ryby (autorka podaje 1,5 łyżki mąki na 1 kg ryby, ale ja nie odmierzałam)
  • olej słonecznikowy do usmażenia ryby (autorka podaje 0,5 szklanki oleju na 1 kg ryby, i tu nie odmierzałam)
  • 30 dag cebuli (to są mniej więcej 2 średnie cebule, ja dodałam 3, bo moja mama zawsze dodaje więcej niż w oryginalnym przepisie)
  • 30 dag selera (u mnie 1 średniej wielkości seler)
  • 20 dag korzenia pietruszki (u mnie 2 średniej wielkości pietruszki)
  • 40 dag marchwi (u mnie 4 średniej wielkości marchewki)
  • 10 dag koncentratu pomidorowego (dodałam dużo więcej, trzy 70-gramowe puszeczki koncentratu)
  • 3 łyżki keczupu (tego nie było w oryginalnym przepisie, ale moim zdaniem pasuje)
  • 1/2 łyżeczki ostrej papryki (dałam tylko 1/2, mimo, że podwoiłam ilość wszystkich pozostałych składników, bo wydaje mi się, że w tym daniu nie chodzi o eksponowanie ostrości papryki)
  • 1 łyżka musztardy (niezawodna w doprawianiu sosu do ryby po grecku i leczo z przepisu mojej mamy :)
  • 2 liście laurowe
  • 2 ziarenka ziela angielskiego (tego nie ma w oryginale, ale moim zdaniem pasuje)
  • 2 łyżki soku z cytryny (w oryginale jest kwasek cytrybowy)
  • cukier, sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
  1. świeże lub dobrze rozmrożone filety rybne wyjmujemy z lodówki, kroimy na kawałki (o wielkości zgodnej z własnymi preferencjami), nacieramy solą i pieprzem i odkładamy na ok. pół godziny, żeby się zagrzały i "przegryzły" z przyprawami
  2. w międzyczasie obieramy warzywa, cebulę drobno siekamy, a marchew, pietruszkę i selera ścieramy na tarce o grubych oczkach (w oryginale jest wskazówka, żeby pokroić je nożem na cienkie paseczki, ale nie skusiłam się na to ;)
  3. po upływie 30 minut obtaczamy każdy kawałek ryby w mące i obsmażamy na oleju
  4. po usmażeniu zdejmujemy kawałki ryby z patelni i przekłądamy je na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, aby tłuszcz ściekający z kawałków ryby wsiąkł w ten papier, a nie w rybę
  5. po usmażeniu wszystkich kawałków ryby, na tym samym tłuszczu smażymy warzywa przez 10 minut, mieszając, do zmięknięcia, a następnie podlewamy je wodą (1 szklanką) i dusimy do całkowitego zmięknięcia
  6. w międzyczasie dodajemy do warzyw koncentrat pomidorowy, keczup, musztardę, sok z cytryny, paprykę, liscie laurowe, ziele angielskie i mieszamy
  7. następnie doprawiamy solą, pieprzem i cukrem (sos powinien być lekko słodkawy) i dusimy, próbując, czy sos uzyskał już pożądany smak (ja mam określone wyobrażenie na temat tego, jak ten sos powinien smakować, więc doprawiałam go, dopóki nie osiągnął zamierzonego stanu)
  8. gdy sos jest gotowy, smarujemy cienką warstwą dno naczynia  (takiego, w którym będziemy przechowywać/serwować to danie), a następnie układamy kawałki ryby, które przykrywamy drugą wartswą sosu, a następnie kolejną warstwą ryby i tak do wyczerpania składników - ostatnią, wierzchnią warstwę powinien stanowić sos
  9. po przełożeniu ryby sosem, owijamy naczynie folią spożywczą (lub przykrywamy przykrywką, jeśli mamy naczynie z wieczkiem) i wstawiamy na 2-3 godziny do lodówki (im dłużej tym lepiej), żeby smaki dobrze się połączyły
  10. serwujemy na ciepło lub na zimno (moim skromnym zdaniem lepiej smakuje na zimno, z kromką chleba)
Smacznego :)


wtorek, 18 grudnia 2012

"Blinowe ptysie", czyli moja propozycja na imprezę sylwestrową i ostatni etap konkursu

Z końcem grudnia kończy się ostatni etap konkursu Kulinarny Blog Roku. Na finiszu uczestnicy mają za zadanie zaproponować dania na imprezę sylwestrową. Moja propozycja jest pomysłem raczej na przekąskę niż na "pełnoprawne" danie na tzw. zasiadaną kolację, bo nigdy Sylwester kojarzy mi się raczej z imprezami, na których lepiej sprawdzają się małe przekąski czy sałatki. Ale może to kwestia wieku i przyzwyczajeń.

Moim pierwszym pomysłem były ptysie, ale inne niż te, które ostatecznie zgłosiłam. Chciałam zgłosić wytrawne ptysie z pieczarkowym nadzieniem, takie jak moja babcia serwowała swoim gościom z barszczem czerwonym podczas różnego rodzaju imprez. Pamiętam to z dzieciństwa, zajadałam się nimi, podkradając te ptysie z pojemnika, w który babcia je przechowywała. Musiałam jednak zrezygnować z tego pomysłu, bo w ubiegłym roku inna uczestniczka zgłosiła podobny przepis - na ptysie serowe z pieczarkowym musem (swoją drogą ciekawy pomysł, do wypróbowania). Pojawiła się więc konieczność wymyślenia czegośc innego - po skonsultowaniu kilku pomysłów ze znajomymi, stanęło na ptysiach, ale innych, z dodatkiem mąki gryczanej, która sprawiła, że smakują trochę jak bliny :) A to do tego dodatki, które zawsze dodaję do blinów - wędzony łosoś, serek kremowy (zamiast śmietany, która mogłaby wypływać z ptysiów i wsiąkać w ciasto), świeży koperek i kapary.

Jeżeli ten pomysł wydaje się Wam wystarczająco interesujący, zapraszam do wypróbowania... i do głosowania :)
http://www.kulinarnyblogroku.pl/przepisy/pokaz/?id=1086

Z góry dziękuję za głosy.




niedziela, 16 grudnia 2012

Tagliatelle al ragu na zimową porę

Wybierając się z Wybrankiem mym kilka lat temu na wyprawę do Bolonii, sporo czytaliśmy na temat tego miasta i regionu, w którym się znajduje (Emilia-Romania). Bolonii przypisuje się najczęściej trzy określenia: uczona (la dotta), bo jest siedzibą najstarszego uniwersytetu w Europie; czerwona (la rossa), pierwotnie ze względu na czerwony kolor dachów, a po II wojnie światowej w związku z komunistycznymi sympatiami tego miasta i regionu Emilia-Romania; oraz tłusta (la grassa) w nawiązaniu do tamtejszych kulinariów. Podobno w Bolonii w ciągu jednego roku je się więcej niż w Wenecji w ciągu dwóch, w Rzymie trzech, w Turynie pięciu, a w Genui w ciągu dwudziestu lat :)

Grassa to dobre określenie dla dania, które chciałabym dziś zaprezentować: makaron tagliatelle z bolońskim sosem ragu, który nie jest tym samym, co powszechnie znany sos boloński. Ragu to mieszanka mięsa mielonego, włoskiego wędzonego boczku (pancetty), warzyw (marchew, seler naciowy, cebula), podlana winem i mlekiem, z dodatkiem przecieru pomidorowego i masła. A do tego makaron tagliatelle i inne dodatki, jak np. świeża bazylia czy parmezan.

Szukając w internecie przepisu na to danie, trafiłam na bloga wusia.pl, a przepis znaleziony na tym blogu stał się podstawą mojego ragu. Nie powstrzymałam się przed wprowadzeniem kilku modyfikacji, przez co moje danie straciło na autentyczności w porównaniu z oryginałem. Niemniej jednak każdy gotuje tak, jak mu najbardziej odpowiada - uważam, że jeśli kulinarna intuicja podpowiada nam, że w danym przepisie coś wypadałoby zmienić, należy z tej podpowiedzi skorzystać :)

Tłustość tego dania (pancetta, masło, tłuste mleko) sprawia, że wydaje się doskonałe na zimową porę, kiedy nasze organizmy domagają się bardziej energetycznych posiłków niż wiosną czy latem. Jedliśmy je w Bolonii w lipcu i rzeczywiście było za ciężkie na upały - o ile mnie pamięć nie myli, po zjedzeniu tego dania w 30-stopniowym upale mieliśmy ochotę położyć się w cieniu i sączyć zimne napoje. Nastroju na dalsze zwiedzanie zabrakło ;)

Tagliatelle al ragu

Składniki (porcja dla 3 osób):
  • 400g wołowego mięsa mielonego (u mnie była raczej chuda wołowina)
  • 75g pancetty (w oryginale jest 2-krotnie więcej, ale miałam tylko 75g, moim zdaniem wystarczy)
  • 1 nieduża marchew
  • 1 łodyga selera naciowego
  • 1 średniej wielkości zwykła cebula (lub 2-3 szalotki)
  • puszka pomidorów pelati (w oryginale jest tylko 80g przecieru, ale ja dodałam całą puszkę, czyli ok 400g)
  • 120ml czerwonego wytrawnego wina (w oryginale jest 60ml białego wina; ja podwoiłam tę ilość; dodałam Chianti, to samo wino piliśmy do posiłku)
  • 120ml mleka (w oryginale jest tłuste, ja odpuściłam się profanacji i dodałam chude, które zawsze mam w domu i którego używam do kawy)
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżka masła (w oryginale jest 70g)
  • sól i pieprz do smaku
  • 250g suchego makaronu tagliatelle
  • opcjonalnie: świeża bazylia, starty parmezan
Przygotowanie:
  1. warzywa myjemy i obieramy (cebula, marchew), a następnie drobno siekamy (seler i cebulę nożem, marchew starłam na tarce o grubych oczkach)
  2. na patelni rozgrzewamy oliwę, dorzucamy warzywa i podsmażamy do miękkości na niedużym ogniu
  3. pancettę drobno siekamy lub mielimy w maszynce, a następnie dorzucamy do podsmażonych warzyw i wszystko razem podsmażamy przez kolejnych kilka minut
  4. do warzyw i pancetty dodajemy mielone mięso i smażymy razem, starając się, aby mięso nie zbijało się w duże kawałki
  5. gdy mięso mielone będzie już usmażone, wlewamy na patelnię wino i mieszamy
  6. po odparowaniu wina, dodajemy przetarte przes sitko pomidory pelati z puszki (może też być passata) i mieszamy
  7. gdy sos nieco się zredukuje, dodajemy mleko, mieszamy i dusimy dalej (do zredukowania płynu)
  8. następnie dodajemy łyżkę masła i rozprowadzamy ją w sosie
  9. na koniec doprawiamy sos solą i pieprzem
  10. w międzyczasie gotujemy makaron tagliatelle
  11. ugotowany makaron odcedzamy i wrzucamy z powrotem do garnka, w którym się gotował (ale garnek powinien być już zdjęty z ognia)
  12. do garnka z makaronem dodajemy sos i mieszamy (pozostawiając na patelni ok 6 łyżek sosu)
  13. makaron wymieszany z sosem wykładamy na talerze, a na każdej kupce makaronu układamy dodatkowo po 2 łyżki z pozostawionego na patelni sosu
  14. tak przygotowane porcje można posypać świeżą bazylią i/lub startym parmezanem
Smacznego :)

P.S. To jest ilość dla 3 głodnych osób/gdy tagiatelle ma być jedynym daniem. Niemniej jednak, jeśli ma to być jedno z kilku dań, ta ilość spokojnie wystarczy dla 4 osób.

niedziela, 2 grudnia 2012

Magdalenki, czyli ulubione ciastka Marcela Prousta

Tak naprawdę to nie wiem, czy magdalenki były ulubionymi ciastkami Marcela Prousta, jednak w "W stronę Swanna", pierwszej powieści z cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu", zaprezentował je w taki sposób, że coś musiało być na rzeczy...

"(...) machinalnie podniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. Owładnęła mną rozkoszna słodycz (...). Sprawiła, że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jako błahe, krótkość złudna (...)." [Źródło: Wikipedia]

A nie mówiłam? :)

U mnie magdalenki nie wywołały aż takich emocji, niemniej jednak bardzo mi smakowały. A postanowiłam zrobić je właśnie dziś pod wpływem wrażeń z właśnie zakończonego wyjazdu do Paryża, który ze wszystkich miast, w których byłam, podobał i podoba mi się najbardziej. Tuż przed świętami Paryż jest ozdobiony mnóstwem świateł i innych dekoracji, a wzdłuż Pól Elizejskich ciągnie się świąteczny jarmark, gdzie można spróbować m.in. pieczonych kasztanów. Smakują trochę jak lekko słodkie ziemniaki, a trochę jak orzechy o bardzo łagodnym smaku, są bardzo zapychające (po zjedzeniu kilku sztuk ok południa, nie miałam już ochoty na lunch, a do stroniących od posiłków i mało jedzących osób nie należę). Były również gofry i naleśniki z Nutellą, za którą Francuzi szaleją, lub z innymi dodatkami. Hitem okazały się churros, podłużne pączki z przekrojem w kształcie gwiazdki z hiszpańskim rodowodem, które Francuzi (jak myślę) przechrzcili na "chichi". Było też grzane wino (Glühwein) i wiele innych przedświątecznych przysmaków, niekoniecznie francuskich. A tuż przy wejściu do parku Concorde pojawił się wielki diabelski młyn, który umożliwia podziwianie pięknej panoramy Paryża, z czego ja i towarzysząca mi Justyna (pozdrowienia :), moja przewodniczka od niedawna mieszkająca w tym mieście, nie omieszkałyśmy skorzystać :) Jeżeli ktoś z Was będzie miał kiedyś okazję odwiedzić to miasto w okresie przedświątecznym - gorąco polecam.

Wracając do magdalenek - postanowiłam upiec je akurat dziś, po powrocie z Paryża, bo kupiłam tam wodę z kwiatów pomarańczy (w Polsce można ją dostać w sklepach z bliskowschodnią żywnością lub w internecie), którą dodaje się do tych tradycyjnych francuskich ciastek. Oczywiście jest to tylko jeden z wielu różnych dodatków wykorzystywanych do pieczenia magdalenek, a magdalenki chyba najczęściej występują w wersji ze startą skórką z cytryny. Woda kwiatowa może nie zrobić na Was zbyt dobrego pierwszego wrażenia. Jest składnikiem wielu perfum, a gdy powąchacie buteleczkę z tym płynem, możecie nabrać wątpliwości, czy na pewno chcecie dodać czegoś, co pachnie jak perfumy, do wypieków. Też miałam takie wątpliwości, ale ostatecznie dodałam, a efekt był bardzo fajny. Korzystając z przepisu, który podaję poniżej, można równie dobrze zrezygnować z tego dodatku, poprzestając na dodaniu do ciasta startej skórki z pomarańczy.

Oprócz wspaniałej konsystencji (a la biszkopt), pysznego smaku i efektownej prezencji, mają jeszcze jedną zaletę - są banalnie proste w wykonaniu. Jedyną trudnością może okazać się zakup specjalnej formy do pieczenia magdalenek, która może nie być dostępna w pierwszym lepszym sklepie z artykułami gospodarstwa domowego. Nie ma natomiast problemów z zakupem takiej blachy w internecie. Ja swoją dostałam od mojej przyjaciółki Elizy w formie prezentu gwiazdkowego w minionym roku - myślę, że blacha swoje już przeleżała i najwyższy czas, żeby ją wypróbować ;)

Magdalenki ze skórką z pomarańczy i wodą z kwiatów pomarańczy
[przepis zaczerpnęłam z bloga Jane's Sweets & Baking Journal]

Składniki (na ok 20 magdalenek, o długości 7cm i szerokości 5cm):
  • 2 jajka o temperaturze pokojowej
  • szczypta soli
  • 100g cukru
  • 1 łyżka płynnego miodu
  • skórka starta z 1 pomarańczy
  • 1 łyżeczka wody z kwiatów pomarańczy
  • 140g mąki pszennej + trochę mąki do oprószenia blachy
  •  115g masła + trochę masła do natłuszczenia blachy
Przygotowanie:
  1. masło roztapiamy w rondelku na niewielkim ogniu, zdejmujemy z ognia i odstawiamy
  2. pomarańczę parzymy wrzątkiem, osuszamy i ścieramy skórkę
  3. blachę do magdalenek smarujemy masłem i oprószamy mąką
  4. jajka wbijamy do miski, dodajemy szczyptę soli i ubijamy trzepaczką przez kilkanaście sekund, aż białko dobrze połączy się z żółtkiem i pojawi się piana
  5. do jajek z solą dodajemy cukier i  chwilę mieszamy trzepaczką
  6. następnie dodajemy miód, skórkę z pomarańczy i wodę z kwiatów pomarańczy, mieszamy trzepaczką
  7. mąkę przesiewamy i stopniowo dodajemy do masy, mieszając szpatułką (do wyrównywania ciasta) lub zwykłą łyżką, do uzyskania gładkiej masy
  8. na końcu wlewamy do masy wystudzone rozpuszczone masło i mieszamy do uzyskania gładkiej masy
  9. rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie od góry i od dołu)
  10. przekładamy masę do zagłębień w blaszce do pieczenia magdalenek - na każde zagłębienie ok 2/3 łyżki ciasta (zagłębienie nie powinno być po brzegi wypełnione ciastem, bo ciasto będzie rosło)
  11. wstawiamy blachę wypełnioną ciastem i rozgrzanego piekarnika i pieczemy przez ok. 15minut, do zrumienienia brzegów
  12. po upieczeniu wyjmujemy z piekarnika i studzimy
Magdalenki z tego przepisu są najlepsze zaraz po upieczeniu, mięciutkie i puszyste. Do moczenia w herbacie (jak Proust), można też zanurzyć je do połowy w rozpuszczonej czekoladzie. Można je też ozdobić cukrem pudrem lub polukrować, ale wówczas rekomendowałabym zmniejszenie ilości cukru dodanego do ciasta, bo w efekcie możemy uzyskać zbyt słodkie wypieki.

Smacznego :)


poniedziałek, 19 listopada 2012

Dyniowe chili con carne

W pewną ciepłą, słoneczną, listopadową niedzielę udaliśmy się z Wybrankiem mym na spacer do Łazienek. Zmęczeni spacerowaniem i pozowaniem sobie nawzajem do zdjęć, postanowiliśmy udać się na obiad do restauracji Blue Cactus u podnóża parku Morskie Oko. Blue Cactus to tętniąca życiem restauracja serwująca dania kuchni teksańsko-meksykańskiej, w której każdy (no, może poza wegetarianami ;) znajdzie coś dla siebie. W okresie grillowym serwuje dania z grilla, a stałe menu jest urozmaicane sezonowymi kreacjami. Tym razem trafiliśmy na dania z dynią, próbując m.in. quesadillas z kawałkami marynowanej dyni czy dyniowe chili con carne, oba bardzo fajne. Chili con carne postanowiłam odtworzyć w domu. Oto rezultat moich starań :)

Dyniowe chili con carne

Składniki (dla 4 osób):
  • 500g chudej mielonej wołowiny
  • 1,2 kg dyni (ze skórą; u mnie była dynia makaronowa)
  • 1 puszka fasolki red kidney
  • 1 czerwona papryka
  • 1 duża cebula
  • 250ml bulionu wołowego lub warzywnego
  • 1 świeża papryczka chili (lub więcej, jeśli wolicie pikantniejsze dania)
  • 2 ząbki czosnku
  • pęczek kolendry
  • 2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
  • 1 łyżeczka suszonego oregano
  • 1 łyżka oliwy
  • sól i pieprz do smaku
  • opcjonalnie: odrobina startego sera cheddar
Przygotowanie:
  1. na dno rondla wlewamy oliwę i wsypujemy kmin i oregano, mieszamy i chwilę podgrzewamy
  2. cebulę i czosnek obieramy i drobno siekamy, wrzucamy na patelnię i podsmażamy (do zeszklenia)
  3. do rondla dodajemy mięso i podsmażamy
  4. w międzyczasie obieramy dynię ze skóry i kroimy w niedużą kostkę
  5. dorzucamy dynię do rondla i dolewamy bulion
  6. dusimy wszystko razem do momentu, aż dynia zacznie się rozpadać
  7. kroimy paprykę w kostkę, dorzucamy do rondla i dusimy
  8. fasolę odcedzamy, dorzucamy do rondla i wszystko razem podgrzewmy (1-2 minuty, żeby fasola sie nie porozpadała)
  9. przed podaniem doprawiamy solą i pieprzem do smaku oraz dorzucamy 1/2 posiekanego pęczka kolendry
  10. mieszamy i wykładamy na talerze
  11. dyniowe chili con carne dekorujemy plasterkami papryczki chili, posiekaną resztą natki oraz opcjonalnie startym cheddarem
W Blue Cactus danie to było serwowane z kwaśną śmietana i papryczkami jalapeno oraz z chipsami kukurydzianymi.

Smacznego :)





sobota, 17 listopada 2012

Zupa "zaprawa murarska", z pieczarek :)

Kiedy ktoś mnie zapyta, czy kiedykolwiek widziałam prawdziwą zaprawę murarską, odpowiadam, że nie. A konkretnie chyba nie ;) Mama zabraniała nam bawić się na terenie budowy szeregówek, który znajdował się nieopodal naszego osiedla bloków. A zabawy mogło być co niemiara - stara wanna z rozrobionym (pewnie żrącym) wapnem, dużo potłuczonego szkła (świetne do robienia tzw. sekretów) i pobitych cegieł (których odłamkami można było rysować po płytach chodnikowych jak kredą), a największą atrakcją było wchodzenie na I piętro jednej z tych szeregówek i skakanie z balkonu na hałdę piachu, usypaną pod balkonem. Podobno ktoś złamał rękę przy takim skoku, o poważniejszych urazach nie słyszała. Jak widać - świetna zabawa ;) Tam po prostu nie mogło zabraknąć jakieś zaprawy murarskiej, bo mam w głowie obraz tej szarej masy o grudkowatej konsystencji, a innych okazji, przy których mogłam nabyć tą wiedzę, nie kojarzę. A obraz, który mam w głowie zdaje się być prawidłowy, bo jak uruchomiłam wyszukiwarkę obrazów, wpisując w pole wyszukiwania "zaprawa murarska", moim oczom okazało się właśnie to, o czym myślałam ;)

Nazwałam tę zupę "zaprawą murarską", bo wyglądała prawie identycznie, jak ta zaprawa z moich wyobrażeń :) Sekret tkwi w odpowiedniej świeżości pieczarek (nie mogą być zbyt świeże, bo wtedy kolor jest za jasny; odpadają więc pieczarki o stopniu świeżości "dopiero co zebrane"; takie ciemne też nie są dobre, bo zamiast zupy w kolorze zaprawy murarskiej można otrzymać zupę przypominającą kolorem czarną polewkę, co w niektórych sytuacjach może być efektem niepożądanym ;) oraz w odpowiednim sposobie zblendowania zupy (nie celujemy w konsystencję gładkiego krem, wyłączamy blender na etapie nieco większych drobinek niż ziarnka piasku ;). Niemniej jednak smak będzie dobry, nawet jeśli się zagapicie i wyjdzie krem. Zupa jest bardzo prosta i smaczna, polecam :)

Zupa pieczarkowa "zaprawa murarska"

Składniki (porcja dla 6 osób):
  • 1 kg pieczarek
  • 1 duża cebula
  • 2 czubate łyżki posiekanej natki
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżka masła
  • 1,5 l bulionu warzywnego 
  • sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
  1. pieczarki myjemy lub obieramy, kroimy w ćwiartki
  2. cebulę obieramy, siekamy w kostkę (może być byle jak, bo potem i tak zblendujemy)
  3. na dnie garnka/w rondlu rozgrzewamy oliwę i masło
  4. na rozgrzany tłuszcz wrzucamy cebulę i podsmażamy do zeszklenia
  5. do zeszklonej cebuli dodajemy pieczarki i smażymy przez ok. 10 minut, mieszając
  6. podsmażoną cebulę i pieczarki zalewamy bulionem, przykrywamy i gotujemy 15-20 minut
  7. dodajemy natkę i jeszcze chwilę gotujemy
  8. wyłączamy gaz i blendujemy zupę, ale nie rozdrabniamy pieczarek zupełnie, tylko zostawiamy widoczne drobinki, które nadają zupie konystencję zaprawy murarskiej :)
  9. zblendowaną zupę doprawiamy do smaku solą i pieprzem, podajemy z dodatkową natką oraz świeżym pieczywem lub z grzankami

Smacznego :)

niedziela, 11 listopada 2012

Sałatka "schabowa alternatywa"

To nie jest zwykły kotlet schabowy, taki w panierce. To jest piękny, różowiutki kotlet ze świeżej wieprzowiny, oprószony solą i pieprzem i usmażony na oliwie, miękki i soczysty. A to tego kawałki jabłka zrumienione na patelni, orzechy włoskie i rodzynki. Wszystko to ułożone na sałacie i polane dressingiem na bazie miodu, octu balsamicznego i oliwy. Taka schabowa alternatywa :) Polecam!

Sałatka "schabowa alternatywa"

Składniki (dla 2 osób):
  • 150-gramowy kotlet wykrojony ze schabu bez kości, oczyszczony z błon itp.
  • 2 nieduże jabłka
  • 20 połówek orzechów włoskich
  • 2 garści rodzynek
  • 4 garści sałaty (np. rukoli albo miksu - u mnie miks)
  • 6 łyżeczek oliwy z oliwek
  • 2 łyżeczki octu balsamicznego
  • pół łyżeczki płynnego miodu
  • sół i pieprz do smaku
  • oliwa do smażenia
Przygotowanie:
  1. schab oprószamy solą i pieprzem i smażymy na patelni z 1 łyżką oliwy na złoty kolor (po kilka minut z obu stron, dociskając mięso do patelni szpatułką)
  2. usmażony schab zdejmujemy z patelni i odkładamy na bok
  3. jabłka obieramy i kroimy na osiem części
  4. patelnię przecieramy ręcznikiem kuchennym i natłuszczamy oliwą (tak, żeby powierzchnia patelni była pokryta cienką warstwą oliwy i żeby nie było kałuż z tłuszczu na dnie oliwy)
  5. na tak przygotowanej patelni układamy kawałki jabłek i podsmażamy przed chwilę do uzyskania złotego koloru
  6. w między czasie na 2 talerzach rozkładamy po 2 garści sałaty
  7. przygotowujemy dressing z oliwy, octu i miodu, doprawiamy solą i pieprzem
  8. polewamy większością dressingu sałatę, zostawiamy ok. 2 łyżeczki
  9. schab kroimy na plastry w poprzek kotleta i układamy na sałacie
  10. gdy jabłka są zrumienione, również układamy je na sałacie
  11. ponownie wycieramy patelnię z oliwy, a na wytartą patelnie wrzucamy orzechy i chwilę prażymy
  12. orzechy układamy na sałacie, posypujemy całość rodzynkami i polewamy resztą dressingu
Smacznego :)

wtorek, 6 listopada 2012

Rogaliki marcińskie domowej roboty

Rogale marcińskie to wyjątkowe wypieki. Mają niepowtarzalny smak, którego nadaje im puszyste, lekkie (ale nie lekkostrawne ;) ciasto półfrancuskie i oryginalne nadzienie z białego maku, masy marcepanowej i bakalii. Bardzo smakowały mi te, które w ubiegłym roku pałaszowaliśmy z Wybrankiem w Poznaniu w dniu św. Marcina. Tak bardzo, że chciałam spróbować upiec je w domu. Niestety po 11 listopada nie udało mi się kupić białego maku, albo za słabo się starałam, żeby go dostać ;) W tym roku obiecałam sobie nadrobić zaległości i już kilka tygodni temu poprosiłam tatę o wyszukanie białego maku na Allegro (tato dużo sprawniej porusza się po tej platformie niż ja), bo znalazłam w internecie informację, że właśnie tam można kupić biały mak. I rzeczywiście się udało :) (dziękuję tato :)

Wkrótce okazało się, że zdobycie białego maku wcale nie jest największym wyzwaniem związanym z własnoręcznym przygotowaniem rogali marcińskich. Znacznie trudniejsze okazało się utrzymanie odpowiedniego poziomu cierpliwości i wytrwałości, żeby dokończyć przygotowanie ciasta na te wypieki. Po wszystkim wcale się nie dziwię, że zgodnie z tradycją przygotowuje się je tylko raz w roku ;) Po przeczytaniu przepisu sami się przekonacie, o co mi chodzi.

Moje wypieki celowo nazwałam rogalikami, a nie rogalami. A to dlatego, że prawdziwe rogale marcińskie ważą ok 250g każdy, a moje ważyły może po 150g sztuka. Takie skromniejsze wydanie, na 3-4 kęsy ;) Różniły się również smakiem - o ile ciasto było równie dobre, jak to, które jedliśmy w Poznaniu, nadzienie nie powalało na kolana. Ale być może to dlatego, że w moim rodzinnym mieście nie udało mi się zdobyć masy marcepanowej, musiałam więc radzić sobie inaczej... Kupiłam marcepanowe cukierki w czekoladzie, a siostra pomogła mi obrać je z czekoladowej "skórki". Profanacja, wiem, ale był to jedyny pomysł na ersatz masy marcepanowej, jaki przyszedł mi do głowy. Wpływ na smak nadzienia mógł również mieć fakt, że z lenistwa nie zmieliłam maku, orzechów i migdałów w maszynce do mielenia mięsa, ale zblendowałam w dużym pojemniku, który kupiłam razem z blenderem... Po prostu nie chciało mi się składać tych wszystkich elementów maszynki, mielić w niej, a potem wszystko rozkładać i myć każdy element osobno, ręcznie...

Polecam osobom, którym uda się zdobyć biały mak i masę marcepanową i które lubią wielogodzinne przygotowywanie wypieków (ja nie) ;)

Rogaliki marcińskie
[przepis zaczerpnęłam bezpośrednio z bloga Moje Wypieki, ale oryginalnie pochodzi z forum Cincin, od blogerki Bajaderki; ten sam przepis cytowany jest przez wiele innych blogów kulinarnych]

Składniki (na 24 rogaliki):

CIASTO
  • 1 szklanka ciepłego mleka
  • 1 łyżka suchych drożdży (=1 opakowanie, 7g)
  • 2 jajka (w tym jedno roztrzepane z 1 łyżką mleka do posmarowania rogalików przed wstawieniem do pieca)
  • 0,5 łyżeczki esencji waniliowej
  • 3,5 szklanki mąki pszennej
  • 3 łyżki cukru
  • szczypta soli
  • 225 miękkiego masła
NADZIENIE
  • 300g białego maku
  • 100g masy marcepanowej
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 100g orzechów włoskich
  • 100g zblanszowanych migdałów
  • 2 łyżki (ok. 100g) kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 2 łyżki gęstej śmietany
  • 3 podłużne pokruszone biszkopty
DEKORACJA
  • 5 łyżek cukru pudru
  • 2 łyżeczki zimnej wody
  • pokruszone/posiekane migdały
Przygotowanie: dokładne wskazówki znajdziecie tutaj, nie ma sensu, żebym przepisywała przepis słowo w słowo, sama niczego lepszego nie wymyśliłam ;)


Smacznego :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Jesienne jagodzianki?

Nazwanie tych drożdżówek "jagodziankami" to nadużycie, bo jagód w nich nie znajdziecie. Uznałam jednak, że skoro ten przepis różni się od przepisu na jagodowe jagodzianki jedynie kilkoma elementami, nazwanie ich "jagodziankami" nie będzie ciężkim przewinieniem.

Chciałam zrobić drożdżówki z jabłkami i pomyślałam, że jagodziankowe ciasto świetnie by się do tego celu nadawało. Zrobiłam więc prawie takie same drożdżówki, jak te, z tym, że nadziałam je jabłkami z cynamonem zamiast jagód. Wyszło całkiem sympatycznie :)

Jesienne jagodzianki z jabłkami i cynamonem

Składniki (na 12 drożdżówek):
CIASTO
  • 500g mąki pszennej
  • 1 opakowanie suchych drożdży (7g) lub 15g świeżych drożdży
  • szczypta soli
  • 250ml ciepłego mleka
  • 1 jajko
  • 1/4 szklanki oleju słonecznikowego (ok 60ml)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 16g cukru waniliowego (czyli jedno zwykłe opakowanie)
NADZIENIE
  • 1 duże jabłko
  • 2 łyżki musu jabłkowego (takiego jak do naleśników)*
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
*jeśli nie macie musu, możecie po prostu postąpić z jabłkiem w taki sam sposób, w jaki w oryginalnym przepisie postąpiłam z jagodami (czyli wymieszać pokrojone jabłko z 3 łyżkami cukru pudru i 1 łyzką mąki ziemniaczanej)

NA WIERZCH
  • 1 żółtko
  • 1 łyżka mleka
  • 50g mąki pszennej
  • 15g mąki ziemniaczanej
  • 15g cukru
  • 40g zimnego masła
Przygotowanie:
  1. ciasto przygotowujemy zgodnie z tym przepisem, z tą różnicą, że ciasto dzielimy na 12, a nie na 16 części (punkt 6)
  2. jabłko myjemy, obieramy i kroimy w kostkę
  3. kawałki jabłka mieszamy z musem jabłkowym i cynamonem
  4. na każdym z 12 placuszków (uzyskanych w wyniku czynności z punktów 7 i 9) kładziemy po 2 łyżeczki jabłkowego farszu, a następnie postępujemy zgodnie z punktami 10-13
  5. w międzyczasie przygotowujemy kruszonkę: mieszakmu mąkę pszenną z mąką ziemniaczaną i cukrem, dodajemy pokrojone na małe kawałeczki zimne masło i rozcieramy masło z mąkami i cukrem w palcach, do uzyskania konsystencji grudek ziemi
  6. przygotowane do pieczenia drożdżówki (wyrośnięte, nadziane jabłakami i zlepione) smarujemy żółkiem rozkłóconym z mlekiem i posypujemy kruszonką
  7. wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie z góry i z dołu, środkowa półka) i pieczemy przez ok. 15 minut, do uzyskania złotego koloru
  8. po upieczeniu wyjmujemy z piekarnika, studzimy i zajadamy :)

niedziela, 4 listopada 2012

Miękkie, rumiane precle na śniadanie... i na konkurs :)

Z zamiarem upieczenia precli nosiłam się od kwietniowej wyprawy do Berlina, gdzie można zajadać się preclami niemal na każdym kroku. Od tamtej pory wielokrotnie szukałam w internecie przepisu, ale właściwe na tym się kończyło. Do zrealizowania tego zamiaru zmotywował mnie dopiero najnowszy etap konkursu Kulinarny Blog Roku, którego uczestnicy między połową października a końcem listopada mają za zadanie zaprezentować swoje przepisy na pieczywo. Nie chciałam, aby moja propozycja była banalna, a jednocześnie nie mam dużego doświadczenia w wypiekaniu pieczywa (do nadrobienia). Padło więc na precle, które ostatecznie upiekłam na bazie przepisu będącego autorską mieszanką preclowych pomysłów znalezionych w internecie.


Jeśli mój przepis wydaje Wam się wystarczająco apetyczny, aby na niego zagłosować, zachęcam do głosowania i z góry dziękuję za okazane wsparcie :)

A zagłosować można tutaj.

Jednocześnie zachęcam do wypróbowania tego przepisu. Moja siostra, na której konstruktywną krytykę zawsze mogę liczyć, po spróbowaniu precla z tego przepisu stwierdziła, że nie ma mu nic do zarzucenia ;) Takie precle to fajna propozycja na weekendowe leniwe śniadania przechodzące w brunche lub na przekąskę między posiłkami. Polecam :)

wtorek, 30 października 2012

Niezamierzenie niechlujna zupa z dyni

Kończąc gotowanie tej zupy, odkryłam, że mój blender, który chciałam wykorzystać do rozdrobnienia kawałków dyni pływających w zupie, nie działa. Mam pewne podejrzenia co do przyczyny tej blenderowej niemocy i podejrzewam, że wiedzę na temat tej przyczyny może posiadać Wybranek, ale mniejsza z tym. Wobec braku możliwości "zblenderowania" zupy, musiałam poradzić sobie inaczej - w końcu stanęło na zupie w stylu "rustykalnym", czyli niechlujnym ;) Ale niezamierzenie niechlujnym, bo przecież zamiar był taki, żeby była schludna i elegancka, jak krem z dyni :)

Zupa z kawałkami dyni, doprawiona gałką muszkatołową

Składniki (dla 4-5 osób):
  • ok. 1,5-kilogramowy kawałek dyni (u mnie 1/8)
  • 1 duża cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • duża szczypta mielonej gałki muszkatołowej
  • zestaw włoszczyzny (2 marchewki, 1 pietruszka, kawałek selera, kawałek pora, 2-3 łodyżki natki, 1 opalona cebula bez skórki)
  • 3 ziarnka ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
  • sól i pieprz do smaku
  • opcjonalnie: posiekana natka, starty parmezan i uprażone na patelni pestki dyni
  • 1,5 litra wody
Przygotowanie:
  1. włoszczyznę wkładamy do garnka, zalewamy 1,5l wody, dorzucamy ziele angielskie i liście laurowe, szczyptę soli i pieprzu i gotujemy aż wszystkie warzywa będą miękkie, a następnie przecedzamy bulion
  2. w innym garnku rozgrzewamy oliwę na niewielkim ogniu
  3. obieramy cebulę i czosnek i drobno siekamy, a następne podsmażamy przez kilka minut
  4. obieramy dynię ze skóry i usuwamy miękki "środek" oraz pestki
  5. dynię kroimy w kostkę i dorzucamy do garnka z cebulą i czosnkiem
  6. podsmażamy razem przez kilka minut, a następnie zalewamy bulionem i gotujemy do miękkości
  7. następnie doprawiamy zupę solą, pieprzem i gałką muszkatołową i blenderujemy (jeśli mamy działający blender) do uzyskania kremu lub rozgniatamy część kawałków dyni widelcem (jeśli nie mamy działającego blendera ;)
  8. podajemy z natką, parmezanem i prażonymi pestkami oraz pieczywem/grzankami
Smacznego :)


poniedziałek, 29 października 2012

Sałatka z pieczoną dynią i kozim serem

Dynię kupiłam w zasadzie na jutro - jestem umówiona z moją przyjaciółką Elizą na wspólne gotowanie zupy dyniowej i ploty. Niemniej jednak najmniejszy kawałek dyni, jaki udało mi się kupić, to 1/4, o wadze ok. 3 kg. Na zupę dla 2 osób (z dokładką oczywiście) to chyba trochę za dużo. Poszukując ciekawych przepisów na zupę dyniową na foodgawker.com, trafiłam jednak na kilka interesujących przepisów na sałatkę z dynią, nie miałam więc problemów z zagospodarowaniem nadmiaru. Zrobiłam sałatkę z pieczoną dynią i kozim serem, czerpiąc pomysły z kilku różnych źródeł i łącząc je w całość.

Sałatka z pieczoną dynią i kozim serem

Składniki (dla 3 osób):
  • 1 opakowanie mieszanki sałat (lub 1 główka sałaty)
  • 1,5-kilogramowy kawałek dyni
  • 110-120g twarogowego serka koziego
  • 3 garści orzechów włoskich
  • 4 ząbki czosnku
  • kilka gałązek świeżego tymianku
  • 3 łyżeczki octu balsamicznego
  • 6 łyżeczek oliwy z oliwek
  • 2 łyżeczki płynnego miodu
  • sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
  1. dynię obieramy ze skóry, pozbawiamy "wnętrzności" oraz kroimy w grubą kostkę
  2. piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni Celsjusza (bez termoobiegu)
  3. dynię równomiernie rozkładamy na blaszce do pieczenia, polewamy 2 łyżkami oliwy, doprawiamy solą i pieprzem oraz mieszamy, żeby oliwa i przyprawy równomiernie pokryły kawałki dyni
  4. ząbki czosnku obieramy, każdy kroimy na 3-4 kawałki
  5. kawałki czosnku oraz gałązki tymianku rozkładamy na dyni i wstawiamy blachę do piekarnika (na środkową półkę)
  6. pieczemy przez 20 minut (do miękkości)
  7. po upieczeniu wyjmujemy dynię z piekarnika
  8. na talerzach układamy sałatę, na sałatcie kawałki dyni (ciepłe lub zimne), na dyni rozsypujemy pokruszony ser kozi
  9. orzechy wsypujemy na patelnię i prażymy
  10. łączymy miód, ocet balsamiczny i oliwę, doprawiamy solą i pieprzem
  11. polewamy dressingiem sałatkę, a na końcu posypujemy ją uprażonymi orzechami
Upieczoną w ten sposób dynię można podawać w innych konfiguracjach, albo w formie sałatki albo dodatku do dania głównego. Można też zrobić z niej puree i przygotować zupę z pieczonej dyni.

wtorek, 23 października 2012

Pomarańczowe muffiny z niespodzianką :)

Pomarańcze i gorzka czekolada do jedno z najbardziej udanych deserowych połączeń, jakie znam. Myślę, że Wybranek przyznałby mi w tym miejscu rację - często dodaje sok z pomarańczy do swojego musu z gorzkiej czekolady, a jego ulubione muffiny to właśnie te z pomarańczowym aromatem i kawałkami czekolady. Wykorzystałam ten prosty przepis na cytrynowe muffiny, dodając do ciasta pewną niespodziankę zamiast czekolady, a czekoladę rozpuściłam i udekorowałam nią wierzch muffinów.

Przeglądając portal foodgawker.com, trafiam na wiele przepisów, w których do przygotowywania wypieków wykorzystuje się różnego rodzaju popularne słodycze, np. serniki z Oreo, ciasteczka z M&Msami czy też muffiny z popularnymi w USA, a u nas mało znanymi pralinkami Reese's z orzechowym nadzieniem. Idąc tą drogą, upiekłam muffiny, w których "zatopiłam" nadziewane dżemem pomarańczowym toruńskie pierniczki w polewie czekoladowej. Muffiny wyszły smaczne, zaskakując konsumentów swoim bogatym wnętrzem ;) W przypadku ciastek liczy się jednak nie tylko wnętrze, ale także, a wręcz - przede wszstkim, wygląd zewnętrzny, który również był udany :) Zachęcam do wypróbowania tego przepisu i eksperymentów z dodawaniem różnego rodzaju słodyczy do wypieków.

Pomarańczone muffiny z niespodzianką

Składniki (na 12 muffinów o średnicy 5cm):
  • 200g mąki pszennej
  • 100g cukru
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 pomarańczy
  • 1 jajko
  • 120ml kefiru lub maślanki
  • 80 ml oleju słonecznikowego
  • 12 małych, okrągłych pierniczków z pomarańczowym nadzieniem, w czekoladzie (ja użyłam pierniczków marki Kopernik, w opakowaniu było 13 sztuk, jedno posłużyło do przeprowadzenia due diligence ;)
  • 1/2 gorzkiej czekolady (u mnie Wedla)
Przygotowanie:
  1. w jednym naczyniu mieszamy mąkę z cukrem i proszkiem do pieczenia
  2. pomarańczę dokładnie myjemy, wyciskamy sok z połówki i ścieramy skórkę, też z połówki (ja starłam skórkę za pomocą takiego sprytnego narzędzia, dzięki któremu uzyskałąm pomarańczowe "loczki")
  3. sok wyciśnięty z pomarańczy łączymy w osobnym naczyniu z jajkiem, kefirem i olejem słonecznikowym, mieszamy do uzyskania gładkiej masy
  4. łączymy suchą i mokrą mieszaninę
  5. blachę do pieczenia muffinów wykładamy papilotkami
  6. na dno każdej papilotki nakładamy łyżeczkę ciasta, a następnie wtykamy w nie pierniczki
  7. następnie przykrywamy pierniczki resztą ciasta, dzieląc je równomiernie na 12 porcji (po 1 czubatej łyżce)
  8. blachę z tak przygotowanymi muffinami wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza (środkowa półka, bez termoobiegu) i pieczemy przez 25 min
  9. po upieczeniu wyjmujemy z piekarnika i studzimy
  10. w międzyczasie rozpuszczamy gorzką czekoladę w kąpieli wodnej i polewamy nią wystudzone muffiny
  11. wierzch każdego muffina dekorujemy skórką startą z pomarańczy
Smacznego :)

Ciasto biszkoptowe z jabłkami z przepisu mojej babci

Gdy myślę o mojej babci ze strony mamy, przed oczami mam korale i apaszki, kalkulator z paragonem, którym wielokrotnie miałam ochotę się pobawić, ale jakoś nigdy nie miałam odwagi (wiedziałam, że babcia jest księgową i że używa kalkulatora do ważnych obliczeń - do jakich, dowiedziałam się później, gdy zaczęłam rozumieć znaczenie wyrażenia "badać bilans"; babcia była biegłą księgową), nieustające przemeblowania (chyba za każdym razem, gdy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, aranżacja była inna :), małe, ozdobne dywaniki, którymi babcia dekorowała ściany (a z których ja wyskubywałam nitki), cukierki na choince (które wyjadałam, zawijając z powrotem papierki wiszące na nitce na gałęzi, żeby nie było widać, że zjadłam ;). Wspomnienia o babci to również smak jej pysznych gołąbków, pierogów z serem i kaszą gryczaną, rolady drobiowej, placka kanadyjskiego (keks z dużą ilością bakalii - postaram się kiedyś zaprezentować przepis na blogu), zup owocowych, duszonej młodej kapustki, a przede wszystkim - ciasta biszkoptowego z jabłkami. To było ciasto, które babcia piekła najczęściej. Chyba za każdym razem, gdy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, babcia piekła ten placek. O jego upieczeniu myślałam od dłuższego czasu, ale dopiero ostatnio zebrałam się, żeby poprosić siostrę cioteczną, która zawiaduje archiwum babcinych przepisów, o odszukanie tego jednego i podzielenie się nim ze mną (Mania, dziękuję!).

Jak przystało na doświadczoną gospodynię domową, babcia zapisywała składniki, ale w przypadku wskazówek, jak to ciasto przygotować, była bardzo oszczędna w słowach. W sumie po co się rozpisywać, skoro metodę przygotowania tego ciasta zna się na pamięć? ;) Kilku kwestii musiałam się domyśleć, z których najważniejsze stanowiły temperatura i czas pieczenia. Chyba się udało, bo ciasto wyszło smaczne i puszyste. Babcine oczywiście było lepsze, ale z gigantem ścigać się nie będę. A poza tym babcia bardzo często piekła ciasta z prodiżu, który dla mnie jest czarną magią ;) Dziadek cały czas korzysta z tego sprzętu, przygotowując pyszny pieczony drób, który doprawia jedynie solą, pieprzem i czosnkiem. Jest w tym bezkonkurencyjny.

W notatkach babci to ciasto figuruje pod nazwą "Ciasto z jabłkami (Marysi)". Być może przepis pochodzi od drugiej babci, która tak właśnie ma na imię. Dla mnie jednak to jest ciasto z jabłkami babci Jadzi i tyle :)

Ciasto z jabłkami babci Jadzi


Składniki (ja piekłam to ciasto w niedużej okrągłej blaszcze, o średnicy ok 20-21cm, ale spokojnie można je upiec w większej okrągłej lub w najzwyklejszej prostokątnej formie - wówczas trzeba nieco skrócić czas pieczenia, bo wzrasta powierzchnia, na której "rozpościera się" ciasto, a maleje jego grubość):
  • 4 jajka
  • 1 szklanka (170g) mąki (zapewne babci chodziło o pszenną)
  • 3/4 szklanki cukru (165g)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 4 łyżki oleju (zapewne słonecznikowego)
  • jabłka pokrojone w ćwiartki (ja użyłam 2 niedużych jabłek odmiany "szara reneta", ale w efekcie w cieście było trochę za mało jabłek, polecam więc dodać więcej)
Przygotowanie:
  1. 2-3 jabłka myjemy, obieramy i kroimy w dowolne kawałki (babcia zawsze w ćwiartki)
  2. jajka (całe, nie oddzielamy żółtek od białek) miksujemy (ubijamy) z cukrem do uzyskania głakiej, puszystej masy o kremowym kolorze (mi zajęło to zaledwie kilka minut przy wykorzystaniu miksera z blenderowego zestawu)
  3. w osobnym naczyniu mieszamy mąkę z proszkiem do pieczenia, a następnie dodajemy suchą mieszaninę do jajek ubitych z cukrem i mieszamy mikserem
  4. do ciasta dodajemy olej i dalej mieszamy
  5. następnie możemy: a) dodać jabłka do ciasta, wymieszać i wylać na blachę wysmarowaną masłem i wyłożoną papierem do pieczenia, b) dodać jabłka do ciasta, wymieszać i wylać na blachę wysmarowaną masłem i obsypaną bułką tartą, c) wysmarować blachę do pieczenia masłem, obsypać bułką tartą, ułożyć na dnie jabłka, zalać ciastem, a na wierzchu ciasta ułożyć kolejną warstwę jabłek - ja wybrałam opcję c), bo dziadek wspominał kiedyś, że babcia układała jabłka na blaszce i potem zalewała ciastem
  6. rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu) i pieczemy ciasto przez 35-50min, w zależności od blachy, z której korzystamy - w mojej blaszce ciasto potrzebowało ok 50min do upieczenia (=czyli do suchego patyczka)
  7. po upieczeniu studzimy ciasto w piekarniku z otwartymi drzwiczkami przez oik 10-15min, następnie wyjmujemy i studzimy, aż będzie chłodne
  8. wystudzone ciasto wykłądamy na talerz/paterę i posypujemy cukrem pudrem
Chwila prawdy: wierzch mojego ciasta nie był najpiękniejszy, na środku wyrosła góra, ale unicestwiłam ją odwracając ciasto do góry nogami i robiąc ze spodu wierzch ;)

Do ciasta można dodać cukier waniliowy, esencję waniliową, cynamon lub inne dodatki. Ja nie dodałam, bo chciałam być możliwie jak najwierniejsza przepisowi babci.

środa, 10 października 2012

Gulasz w węgierskim stylu

To nie jest klasyczny węgierski gulasz, a raczej moje wyobrażenie na temat tego, jak taki gulasz mógłby wyglądać i smakować :) Podałam go z kopytkami na cześć węgierskich kluseczków goluszków, które - jak sądzę - robi się w podobny sposób, jak kopytka. Wyczytałam gdzieś, że do węgierskich gulaszy nie dodaje się ziela angielskiego ani liści laurowych, więc nie dodałam. Podobno nie zagęszcza się ich mąką ani śmietaną, a jedynie koncentratem pomidorowym, co uczyniłam. Dodałam też węgierską pastę paprykową (taką z metalowej tubki), mieloną ostrą czerwoną paprykę i mieloną słodką paprykę. Wyszło fajnie, ale żeby być w stanie zrobić prawdziwszy węgierski gulasz, będę chyba w końcu musiała wybrać się do Budapesztu, co planuję od 4-5 lat, ale jak dotąd nie było mi po drodze...

Gulasz w węgierskim stylu

 Składniki (na gulasz dla 6 osób):
  • 1,5kg udźca wołowego
  • 1 średniej wielkości cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 duża czerwona papryka
  • bulion wołowy (tyle, żeby przykrył mięso)
  • 1 łyżka pasty paprykowej (chodzi np. o coś takiego) - myślę, że tę pastę można zastąpić łyżeczką mielonej wędzonej papryki, o łagodnym smaku, której akurat nie miałam, stąd pomysł z pastą
  • 1 łyżeczka mielonej słodkiej papryki
  • szczypta mielonej ostrej papryki (lepiej na początku dodać mniej, a jeżeli szczypta okaże się niewystarczająca, można dodać więcej; jeśli "przepapryczymy" na początku, potem będzie trudniej uratować danie)
  • 1 czubata łyżka koncentratu pomidorowego
  • 1/2 łyżeczki suszonego majeranku
  • sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia
Przygotowanie:
  1. mięso opłukać, oczyścić i pokroić w niedużą kostkę
  2. na patelni rozgrzać 1 łyżkę oleju i obsmażyć mięso partiami, nie tłocząc go na patelni, bo zamiast się podsmażyć i zrumienić, udusi się w sosie własnym (w trakcie smażenia trzeba będzie dolać oleju)
  3. usmażone mięso przekładać stopniowo do żaroodpornego naczynia z przykrywką
  4. cebulę i czosnek obrać, drobno posiekać, a następnie podsmażyć na tej samej patelni (nie myjąc jej po usmażeniu mięsa)
  5. usmażoną cebulę i czosnek dodać do mięsa
  6. rozgrzać piekarnik do 200 stopni Celsjusza
  7. mięso w naczyniu żaroodpornym podlać bulionem, tak, żeby przykrywał mięso
  8. dodać pastę paprykową, ostrą i słodką paprykę, majeranek i koncentrat pomidorowy, wymieszać z mięsem i bulionem
  9. dodać też szczyptę soli i pieprzu (jeśli będzie za mało, można doprawić przed podaniem)
  10. przykryć naczynie żaroodporne, wstawić do piekarnika i zapiekać gulasz przez 1,5-2h, zaglądając co 20min do pieca, żeby sprawdzić miękkość mięsa, czy kawałki mięsa nie przywierają do dna naczynia lub czy przypadkiem nie wyparowało za dużo płynu (jeśli tak, można dolać)
  11. gdy mięso będzie miękkie, wyjmujemy z piekarnika, przekładamy/przelewamy do rondla i dodajemy pokrojoną w kostkę czerwoną paprykę, a następnie nieco odparowujemy sos (papryki nie dodajemy wcześniej, bo by się zupełnie rozgotowała i zostałaby z niej jedynie skórka)
  12. podajemy z kopytkami (przygotowanymi np. według tego przepisu) lub z pieczywem
Smacznego :)

poniedziałek, 8 października 2012

Piernikowe bułeczki ziemniaczane

Od kilku miesięcy biorę udział w konkursie Kulinarny Blog Roku, organizowanym przez markę Lurpak (ten banner reklamowy po prawej stronie głównej strony bloga "zawdzięczam" właśnie temu pojektowi - miał być widget linkujący do moich przepisów zgłoszonych do tego konkursu, a po jakimś czasie okazało się, że w widgecie zaszyte są różne reklamy, m.in. masła czosnkowego Lurpak, którego nie próbowałam i na którego reklamowanie na moim blogu się nie zgodziłam - ale to szczegół). W kończącym się 15 października kolejnym etapie tego konkursu uczestnicy mają za zadanie zaprezentować swoje pomysły na dania z ziemniakami i masłem Lurpak. Przepisów jest sporo, aczkolwiek mniej niż w początkowych 2-3 etapach konkursów, rozumiem, że zadziałał słomiany zapał. Niektóre przepisy wyglądają naprawdę smakowicie, a że wraz z Wybrankiem mym ziemniaki lubimy, pewnie kilka z nich wypróbuję :)

Chciałam, żeby mój przepis był nieco inny niż pozostałe i w ten oto sposób wymyśliłam, że zaprezentuję przepis na deser z ziemniakami. Poszperałam w internecie, pooglądałam, co inni robią z ziemniakami na słodko i w ten oto sposób, z mieszanki różnych inspiracji i moich głębokich przemyśleń na temat ziemniaka powstał przepis na piernikowe bułeczki ziemniaczane. Jak stwierdzili moi znajomi z pracy, którym przypadła degustacja, wyglądają trochę jak ziemniaki, ale smak tych warzyw jest w bułeczkach zupełnie niewyczuwalny. Wyczuwalne są natomiast korzenne przyprawy i suszone śliwki. Bułeczki przypominają nieco miękkie i puszyste pierniczki. Niektórzy narzekali, że są trochę za mało słodkie, ale równie dobrze można dodać do ciasta więcej cukru lub po prostu polukrować/oprószyć je cukrem pudrem po wystudzeniu. Świeżo upieczone przypominają trochę drożdżowe bułeczki - są lekko chrupiące na zewnątrz oraz miękkie i sprężyste w środku. Gorąco polecam na śniadanie lub podwieczorek, z dodatkami (np. z miodem) lub bez, z kawą lub z herbatą.

Piernikowe bułeczki ziemniaczane

Składniki (na ok. 25 bułeczek wielkości scones):
  • 1 szklanka puree z ziemniaków (niesolonego)
  • 1/2 szklanki melasy
  • 1/2 szklanki masła (niesolonego)
  • 2 szklanki mąki
  • 1 czubata łyżka cukru pudru
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 2 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • szczypta soli
  • 10 suszonych śliwek (im bardziej wilgotne, tym lepsze; można je zastąpić np. rodzynkami lub suszonymi śliwkami lub wybrać opcję z orzechami włoskimi)
Przygotowanie:
  1. ziemniaki gotujemy i tłuczemy do uzyskania puree - mogą to być równie dobrze ziemniaki ugotowane i utłuczone dzień wcześniej, pozostałość z obiadu
  2. w rondlu podgrzewamy melasę i masło, do momentu, aż masło się rozpuści
  3. w międzyczasie, w osobnym naczyniu mieszamy suche składniki - mąkę, cukier puder, proszek do pieczenia, sodę oczyszczoną, sól, cynamon i przyprawę do piernika
  4. siekamy suszone śliwki i łączymy je z suchą mieszaniną
  5. gdy masło się rozpuści, do maślano-melasowej masy dodajemy ziemniaki i mieszamy (np. z pomocą blendera) do uzyskania gładkiej masy
  6. łączymy suchą i mokrą mieszaninę - mieszamy łyżką, a następnie wyrabiamy ręką (powinniśmy uzyskać gładkie, nieklejące się ciasto)
  7. rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu)
  8. z ciasta formujemy bułeczki rozmiarów dużego orzecha włoskiego, układamy je na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy przez ok. 15 minut
  9. po upieczeniu studzimy i serwujemy - im świeższe, tym lepsze
  10. można dodatkowo oprószyć cukrem pudrem lub polukrować (same w sobie bułeczki nie są specjalnie słodkie, raczej słodkawe
A gdybyście uznali, że ten przepis jest wart waszego głosu, będę wdzięczna za Wasze wsparcie :)
Głosować można tutaj.

sobota, 6 października 2012

Tort marchewkowy dla Basi

Moja przyjaciółka Basia obchodziła niedawno urodziny. W procesie planowania kolacji urodzinowej dla Basi zgłosiłam się do upieczenia tortu.Wiem, że jubilatka bardzo lubi marchewkowe wypieki, dlatego też postanowiłam nie korzystać tym razem z przepisu na biszkopt do tortu, z którego zawsze korzystam. Zrobiłam natomiast bazę do tortu w postaci ciasta marchewkowego na podstawie przepisu na marchewkowe muffiny. Ciasto nie było wprawdzie tak lekkie i puszyste jak klasyczny biszkopt, ale było wilgotne i treściwe, dzięki czemu nie musiałam go niczym nasączać i mogłam spokojnie smarować ciasto kremem, nie przejmując się, że przy silniejszym przyłożeniu szpatułki zrobię w cieście wgniecenie. Polecam miłośnikom ciast z marchewką i piernikowymi przyprawami :) Tort wyglądał znacznie bardziej reprezentacyjnie przed jego rozkrojeniem, ale i po pokrojeniu i podzieleniu się tym, co z niego zostało, prezentuje się całkiem nieźle.

Tort marchewkowy dla Basi

Składniki:

CIASTO (na okrągłą blachę o średnicy 23cm):
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklanka cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia (w oryginale sody)
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1/4 łyżeczki startej gałki muszkatołowej
  • szczypta soli
  • 2 szklanki startej marchewki (zmieliłam w blenderze)
  • 150 ml oleju słonecznikowego
  • 180ml kefiru
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki esencji waniliowej
KREM
  •  500g serka mascarpone
  • 3 łyżki cukru pudru
DODATKI
  • mus jabłkowy (smażone jabłka, takie jak np. do naleśników) do przełożenia tortu
  • połówki orzechów włoskich do dekoracji
Przygotowanie:
  1. mąkę, cukier, proszek do pieczenia i przyprawy mieszamy w jednym naczyniu
  2. w drugim naczyniu mieszamy olej, kefir, jajka i esencję
  3. marchew myjemy, obieramy i ścieramy na tarce
  4. startą marchew dodajemy do suchej mieszaniny i mieszamy
  5. łączymy suchą i mokrą mieszaninę, mieszamy łyżką
  6. spód blachy do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia, a brzegi smarujemy masłem i obsypujemy odrobiną mąki
  7. wlewamy ciasto do blachy i staramy się wyrównać jego powierzchnię
  8. blachę z ciastem wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu) i pieczemy przez 60 minut, do suchego patyczka (ciasto może na środku wyrosnąć bardziej niż przy brzegach, tak jak muffiny, ale nie przejmujcie się tym)
  9. w międzyczasie mieszamy serek mascarpone z cukrem i wstawiamy do lodówki
  10. po upływie 60 minut (lub gdy patyczek jest suchy), wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczki piekarnika i pozostawiamy ciasto do wystygnięcia w piekarniku przy otwartych drzwiczkach
  11. gdy ciasto wystygnie, wyjmujemy je z formy i układamy na talerzu/paterze spodem do góry, lekko dociskając, aby spłaszczyć wierzch ciasta, który stał się teraz jego spodem
  12. ciasto marchewkowe przekrajamy na 2 części, dolną z nich smarujemy warstwą musu jabłkowego i przykrywamy górną
  13. całe ciasto smarujemy kremem z serka mascarpone i dekorujemy orzechami
  14. przed podaniem chłodzimy w lodówce przez min. 1h
Smacznego :)

wtorek, 2 października 2012

Bardzo proste ciasto ze śliwkami

W mojej terminologii "bardzo proste ciasto" oznacza ciasto, którego przygotowanie jest tak proste, jak przygotowanie muffinów. Przygotuj składniki, wymieszaj mokre z mokrymi, suche z suchymi, następnie połącz obie mieszaniny, dodaj owoce lub inne dodatki, wymieszaj niezbyt dokładnie, przełóż do formy, upiecz. Mniej więcej w ten sposób robi się ciasto, które chciałabym dziś zaprezentować :) Od teraz będzie to mój ulubiony (po prosty i szybki ;) wypiek z sezonowymi owocami. W dzisiejszej odsłonie - ze śliwkami węgierkami, które mam wrażenie coraz trudniej dostać. W jednym ze swoich felietonów opublikowanych we Wproście Magda Gessler argumentuje, że przyczyną tego stanu rzeczy jest mało reprezentacyjny wygląd tej odmiany śliwek oraz fakt, że jest droga w uprawie. I być może ma rację, bo ludzie podobno "jedzą oczami", a więc czynnikiem decydującym o zakupie konkretnych śliwek pewnie jest sposób, w jaki prezentują się na straganie czy stoisku owocowo-warzywnym w supermarkecie. A skoro węgierki nie są zbyt reprezentacyjne, a więc nie przyciągają spojrzeń konsumentów, a dodatkowo są kosztowne w uprawie, nic dziwnego, że sklepy chętniej kupują, a rolnicy uprawiają inne odmiany tego owocu.

Węgierki, które udało mi się kupić w osiedlowym warzywniaku, nie były zbyt dorodne ani urodziwe. Niemniej jednak wolę je od większych i ładniejszych, bo mają w sobie to "coś" czego nie mają inne :) Sami porównajcie.

Ucierane ciasto ze śliwkami (lub innymi owocami sezonowymi)
[inspirowane przepisem z bloga Moje Wypieki]

Składniki (na klasyczną, prostokątną blachę do ciasta):
  • 300g mąki pszennej
  • 100g cukru
  • 1 opakowanie cukru waniliowego (16g)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 50g płynnego miodu
  • 2 jajka
  • 340g jogurtu naturalnego (u mnie był bałkański)
  • 100 ml oleju słonecznikowego
  • 16 śliwek (ok 1/2 kg)
  • opcjonalnie: cukier puder do oprószenia
Przygotowanie:
  1. śliwki umyć, przekroić każdą na pół (wzdłuż) i usunąć pestkę
  2. mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia i przesiać
  3. przesianą mąkę z proszkiem połączyć z cukrem waniliowym i zwykłym cukrem
  4. w osobnym naczyniu wymieszać miód, jogurt, olej i jajka
  5. obie mieszaniny połączyć
  6. blachę do pieczenia posmarować masłem i wyłożyć papierem do pieczenia
  7. na tak przygotowaną blachę wlać ciasto i wyrównać jego powierzchnię
  8. na cieście ułożyć śliwki skórką do wnętrza ciasta
  9. blachę z ciastem wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni (bez termoobiegu) i piec 30 minut (lub do suchego patyczka)
  10. po upieczeniu wyjąć ciasto z piekarnika, wystudzić, a przed podaniem można posypać cukrem pudrem
  11. jeśli ciasto będzie czekało na konsumpcję, dobrze jest szczelnie je opakować, żeby nie wysychało
Śliwki można zastąpić innymi owocami, np. jabłkami czy gruszkami. Do ciasta można też dodać orzechy i/lub cynamon. Polecam :)