wtorek, 25 października 2011

Tarto-tort na spóźnione urodziny B., czyli tarta limonkowa według A.

Opowieść o sobotniej kolacji z przyjaciółmi nie skończy się na jednym wpisie, poświęconym wołowinie po burgundzku. Będzie to tragedia w kilku aktach, na oko w trzech. Danie główne opisane, dziś kolej na jeden z 2 deserów, a w kolejnym wpisie - trzecim akcie - będzie drugi deser.

Skąd 2 desery? Stali czytelnicy tego bloga zapewne w mig stwierdzą, że ma to związek z moim wrodzonym łakomstwem ;) O ile wrodzonego łakomstwa się nie wypieram, to tym razem chodziło o coś innego. Jedna z uczestniczek sobotniej kolacji miała urodziny... miesiąc temu... ale że w owym czasie się urlopowałam, pozostałe 2 członkinie bandy drombo (A. i M.) uznały, że imprezę trzeba przełożyć, bo beze mnie to nie to samo ;) W tym miejscu muszę wspomnieć, że od lat kilku konsekwentnie organizujemy spotkania urodzinowe w gronie naszej bandy (do którego czasami dołączają Narzeczony A. i/lub mój Wybranek). Takie spotkanie zwykle wiąże się ze wspólnym przygotowaniem posiłku dla osoby mającej akurat urodziny, wręczeniem prezentu oraz (wy)piciem za zdrowie i długowieczność jubilatki. Bardzo miła tradycja :)

Impreza urodzinowa B. została więc przełożona na 22 października i połączona z moją pourlopową kolacją (to kolejna miła tradycja - pourlopowe spotkania tematyczne, w trakcie których uskuteczniana jest degustacja przysmaków z miejsca, w którym któraś z nas akurat się urlopowała, oraz pokaz zdjęć). B. o niczym nie wiedziała, ale zastanawiam się, czy jej podejrzeń przypadkiem nie wzbudziło nadzwyczaj punktualne pojawienie się A. i M. - prawie nigdy się nie zdarza, żeby A. i M. przybyły na miejsce spotkania wcześniej niż B. A. i M. rzeczywiście przybyły o czasie (a nawet przed czasem), w eskorcie narzeczonego A., przynosząc dary, wśród których był tarto-tort, czyli tarta limonkowa przygotowana przez A.

Tarta wjechała na stół w porze deseru, a towarzyszyło jej białe, wytrawne wino musujące (prawdziwe francuskie szampany będą na 30-te urodziny ;). Obok muffinów tarta limonkowa to najbardziej popisowy deser A., która zgodziła się podzielić ze mną i czytelnikami mojego bloga przepisem na ten deser. Deser jest pyszny (słodki i kwaskowaty zarazem, a dodatkowych wrażeń smakowych dostarcza spód z lekko słonawych ciasteczek Digestive; masa ma fajną konsystencję, przypominającą puszysty sernik), niezbyt skomplikowany i nie za bardzo czasochłonny. Co ważne, nie trzeba wyrabiać ciasta na spód, robi się je właśnie z tych ciasteczek. Warto go wypróbować, bo efekt jest naprawdę fajny :)

Oddaję więc głos autorce tarto-tortu, która wyszperała przepis na ten deser w magazynie Kuchnia nr 3/2011 i zmodyfikowała go zgodnie z własnymi upodobaniami.

Tarta limonkowa według A.

Składniki: 

1. Na spód:
  • 1 opakowanie herbatników Digestive (komentarz A.: „może być niecałe opakowanie, bo zawsze zjadam 2-3 ciastka” ;)
  • ½ szklanki obranych pistacji (komentarz A.: „w oryginale są prażone orzechy pinii; przy obieraniu pistacji zazwyczaj obieram/czyszczę je ze skórki, ale nie jakoś psychopatycznie dokładnie :) chodzi o to, żeby pozbyć się z nich soli, bo jeszcze nie udało mi się kupić niesolonych”)
  • ½ kostki masła (100g)
  • 2 łyżki brązowego cukru (komentarz A.: „ja nie dodaję cukru, ponieważ masa na spód jest jak dla mnie dość słodka, a poza tym bardzo lubię lekko słonawy smak herbatników Digestive i pistacji”
2. Masa:
  • 1 puszka skondensowanego mleka, słodzonego (nieco ponad 500g)
  • ½ szklanki soku z limonki (komentarz A.: „zazwyczaj 3 limonki wystarczą dla uzyskania tej ilości soku”)
  • skórka otarta z 2 limonek (komentarz A.: „w oryginale jest bez skórki”)
  • 1 kieliszek żubrówki (50 ml) (komentarz A.: „w oryginale jest tequila, ale żubrówka bardzo dobrze się komponuje”; A. jest patriotką ;)
  • 4 żółtka
  • 2 białka
  • 1 łyżka cukru pudru 
Przygotowanie:

Spód:
  1. Miksujemy w blenderze pistacje i herbatniki (i ewentualnie cukier) (komentarz A.: „zwykle osobno rozdrabniam herbatniki i osobno w mniejszym pojemniczku orzechy, a potem miksuje wszystko jeszcze raz razem”);
  2. Rozpuszczamy masło (komentarz A.: „zazwyczaj zbieram z niego tę białą piankę, która jest na wierzchu”);
  3. Mieszamy okruchy z pistacji i herbatników z rozpuszczonym masłem i wylepiamy dno formy na tartę uzyskanym w ten sposób ciastem;
  4. Na czas przygotowania masy limonkowej wstawiamy wylepioną ciastem formę do lodówki, żeby schłodzić wchodzącej w jej skład masło (czyli utwardzić spód). 
Masa limonkowa:
  1. Mieszamy mikserem mleko, sok i skórkę z limonek, żubrówkę i żółtka;
  2. Ubijamy białka z cukrem pudrem na bardzo sztywną pianę;
  3. Dodajemy najpierw trochę (1 łyżka) piany do masy limonkowej, lekko mieszamy, a następnie resztę i delikatnie, ale bardzo dokładnie mieszamy całość (komentarz A.: „nie mam pojęcia, dlaczego najpierw dodaje się trochę piany zamiast od razu dodać całą, ale tak jest w oryginalnym przepisie i nigdy nie robiłam inaczej, bo boję się, że może się popsuć, albo zważyć, albo wybuchnąć; mój sposób na delikatne, ale dokładne wymieszanie: mieszać od spodu - masę ze spodu przekładać łyżką na wierzch; dokładne wymieszanie polega na pozbyciu się białych grudek piany i żeby nie było dużej różnicy w kolorze masy, kiedy przekładamy ją łyżką ze spodu naczynia na wierzch - tu w sumie przydałby się filmik poglądowy");
  4. Przekładamy masę do formy na tartę, na wcześniej przygotowany i schłodzony spód, bardzo równomiernie rozprowadzamy masę po spodzie;
  5. Wstawiamy na 25-30 min do piekarnika rozgrzanego do 170 stopni Celsjusza - masa powinna być mocno ścięta na brzegach i delikatnie ścięta na środku (komentarz A.: „ja po 25 min zmniejszam temperaturę do 150 stopni i jeszcze trzymam 5 min, a potem studzę w wyłączonym i otwartym piekarniku”)
  6. Po wystudzeniu, a przed podaniem warto schłodzić tartę przez ok. 2h w lodówce.
Tuż przed podaniem można udekorować ciasto listkami mięty - jak na załączonym obrazku (komentarz A.: „myślę, że świetnie wkomponowałby się też mus truskawkowy, jakkolwiek to jeszcze nie wypróbowany pomysł; w oryginalnym przepisie ciasto podaje się z kandyzowanymi plasterkami limonki i bitą śmietaną, ale nigdy się na ten sposób podania nie zdecydowałam”).

W kolejnej, trzeciej odsłonie tragedii pt. „Sobotnia kolacja z przyjaciółmi” głos będzie miał Wybranek, specjalista od musu czekoladowego, któremu ów wpis będzie poświęcony.

1 komentarz:

  1. Rozmarzam się na wspomnienie tych pyszności :-D

    I uwaga! Spróbowałam sama - nie wyszło tak doskonale jak A. (bo pistacje źle obliczyłam i jednak jedno opakowanie 200g nie daje pół szklanki) - ale i tak już prawie nic nie zostało ;-)

    Cudo!

    OdpowiedzUsuń