środa, 28 września 2011

Pochwała wspólnego pichcenia

W wydaniu tygodnika Wprost z 11-17 lipca 2011 roku pojawił się obszerny materiał pt. „Polska kuchenna rewolucja”, a w nim artykuł pt. „Cała Polska się gotuje”. Wspominam o tym akurat dziś, bo 1) właśnie robię generalne sprzątanie w mieszkaniu w związku z czym zamiast sprzątać przeglądam gazety nagromadzone na stertach walających się po domu i to wydanie akurat wpadło mi w ręce, 2) w weekend przeprowadziłam lekcję pieczenia muffinów z moimi braćmi ciotecznymi K. (lat 15) i A. (lat 13), co doskonale wpisuje się w przesłanie tego artykułu czyli pochwałę wspólnego pichcenia.

Autorzy tego artykułu opisują zmiany, jakie zachodzą w polskiej mentalności kulinarnej. Prezentują, jak z biegiem lat zmieniało się nasze podejście do jedzenia (od przygotowywania posiłków w domu w warunkach ogólnego niedoboru, przez transformację, która uwolniła mechanizmy rynkowe i sprawiła, że półki sklepów zapełniły się produktami spożywczymi wszelkiej maści, oraz przejście od domowego jedzenia do pospiesznych posiłków w pracy czy nad zlewem (znacie to?)). Ewolucja trwa, ale chyba zaczyna zataczać koło. Coraz częściej gotujemy sami, zarażając kulinarnym entuzjazmem bliskich, a gotowanie przestaje być przykrym obowiązkiem, urastając do rangi miłego zajęcia lub nawet hobby. Zaczynamy zwracać większą uwagę na to co i jak jemy. Próbujemy różnych kuchni i eksperymentujemy. Szukamy inspiracji w rodzinie i u przyjaciół, w mediach, w podróży, w barach i restauracjach.

We wspomnianym artykule możemy przeczytać: „Z ubiegłorocznych badań przeprowadzonych przez firmę badawczą IQS wynika, że gotowanie sprawia przyjemność dwóm trzecim Polek i prawie połowie Polaków, a blisko 40 proc. z nas uważa, że to ciekawa forma spędzania czasu. – Odradzanie się celebry jedzenia to ważny proces. Transformacja przyniosła pełne półki, jednak odebrała czas na gotowanie i cieszenie się wspólnymi posiłkami. Zaczęliśmy jeść w biegu, osobno. A przecież oprócz zaspokajania podstawowej potrzeby życiowej jedzenie to także doskonała okazja do nawiązywania międzyludzkich więzi – mówi prof. Ewa Babicz Zielińska z Akademii Morskiej w Gdyni, od lat badająca zwyczaje żywieniowe Polaków.”
W kontekście nawiązywania więzi artykuł prezentuje przykłady fajnych inicjatyw podejmowanych przez fanów gotowania w domu. Np. imprezy z gotowaniem polegające na tym, że gospodarz udostępnia kuchnię i narzędzia, a goście przynoszą składniki, wspólnie kroją, siekają i gotują, a następnie konsumują stworzone kolektywnym wysiłkiem potrawy. Goście mogą być albo znajomymi czy rodziną albo… obcymi osobami, skrzykniętymi np. przez Internet. „Formuła jest prosta – gospodarz wieczoru urządza przyjęcie dla nieznanych sobie gości, którzy dorzucają się do wspólnego garnka. Zazwyczaj kolacje odbywają się w prywatnych domach i mieszkaniach, ale czasem także w zaprzyjaźnionych lokalach lub w plenerze. Bierze w nich udział do kilkunastu osób. Ta nieformalna alternatywa dla tradycyjnych wyjść do restauracji zyskała już własną nazwę – kluby kolacyjne. Pierwsze pojawiły się w USA i Wielkiej Brytanii. W Polsce zaczęły powstawać 2-3 lata temu. Można je znaleźć w każdym większym mieście: w Krakowie Japoński Klub Kolacyjny, we Wrocławiu – Pod Beszamelem, w Gdańsku – 12 krzeseł, w Warszawie – Latający Talerz i Perfetto. Jest ich u nas ok. 20”, czytamy w artykule.

Inną ciekawą formą spotkań przy stole jest tzw. fooding (którego pomysłodawcą – jak podają autorzy artykułu – jest Tomek Woźniak, autor kulinarnego bloga, którego przepisy i zdjęcia można znaleźć także w magazynie Kuchnia). „To rodzaj spotkania, na które każdy musi coś ugotować – mówi [Tomek Woźniak]. Zdaniem Woźniaka ogromna popularność takich spotkań bierze się stąd, że każdy ma coś do powiedzenia o jedzeniu. – Nawet jeśli nie jesteśmy w tym biegli, odruchowo mamy ochotę w czymś pomóc, włączyć się. Gotowanie od razu wciąga. Często słyszę, że osoby, które były u mnie na imprezie, organizują własne foodingi. To znak, że ktoś nowy przekonał się, że wspólne gotowanie i jedzenie nie musi być obowiązkiem, tylko zabawą – dodaje.”

Fajnym pomysłem na wspólne spędzanie czasu przy jedzeniu i winie jest idea meczów. Nie wiedziałam o jej istnieniu dopóki mój Wybranek nie opowiedział mi o wieczorze zorganizowanym przez jego pracodawcę. Atrakcją tego wieczoru był mecz Francja-Argentyna, ale nie piłkarski, a raczej rywalizacja między winami produkowanymi w tych krajach. Organizacja tego typu meczu jest o tyle skomplikowana, że poszczególne wina powinny reprezentować te same szczepy i roczniki, a różnić się jedynie krajem pochodzenia. Przy okazji porównywania właściwości win można przekąsić smakołyki dobrane do tych trunków.

Zachęcam do wspólnych spotkań przy stole oraz do dzielenia się sprawdzonymi przepisami i pasją gotowania z innymi. Idzie jesień (chociaż to, co jest dziś za oknem przypomina raczej spóźnione lato… w Warszawie jest ok. 26 stopni Celsjusza i piękna, słoneczna pogoda), robi się zimno i ponuro – może warto wykorzystać ten okres do poprawienia sobie (i innym) nastroju organizując wspólną kolację? Ja już planuję takowe na drugą połowę października (po urlopie), a jak na razie mam na koncie wspólne pieczenie muffinów z moimi braćmi ciotecznymi. Zwykle z entuzjazmem przyjmowali muffiny mojego autorstwa, dlatego pomyślałam, że fajnie by było sprezentować im blachę do muffinów i przeprowadzić krótki instruktaż z ich przygotowywania. K. i A. reprezentują pokolenie mężczyzn, którym – moim skromnym zdaniem – nie wypada być kulinarnymi sierotami ;) Gotowanie przestało być kobiecym obowiązkiem, a panowie sami z siebie garną się do garów. Im wcześniej zostaną nauczeni podstaw, tym lepiej. Dzięki temu będą w stanie poradzić sobie w kuchni i samodzielnie przygotować posiłek, który będzie sto razy lepszy niż jakiekolwiek gotowe danie ze słoika, kartonu czy torebki, a już na pewno sto razy zdrowsze. Panowie, do roboty! :)

Moi bracia cioteczni często pomagają w kuchni, ku uciesze naszej babci, która najpierw zaraziła pasją do gotowania mnie i moją siostrę, a teraz także chłopaków. Nie udało się jej niestety z moim bratem, który preferuje dania z tuńczyka z puszki, ale mam nadzieję, że z czasem tuńczyk mu się znudzi ;) [zanim to nastąpi planuję opublikować dedykowany mu wpis na blogu z przepisami na dania z tuńczyka z puszki, ale póki co brak mi pomysłów na przygotowanie go tak, by był zjadliwy ;) na razie mam 1 pomysł i jest to sałatka nicejska - może Wy macie jakieś pomysły?]

W ten weekend z K. i A. zrobiliśmy 2 rodzaje muffinów: z brzoskwiniami z babcinego ogródka (takich dobrych jeszcze w tym roku nie jadłam) oraz z parmezanem, oliwkami i salami. Te drugie zostały ochrzczone mianem „czołgi” – jeżeli nie wiecie dlaczego, wystarczy spojrzeć na poniższe zdjęcie. Czyż to zrolowane salami wetknięte w muffina nie przypomina lufy? :)


Przepis na „czołgi” znajdziecie tutaj, a muffiny z brzoskwiniami zrobiliśmy według tego przepisu, z tym, że chłopcy dodali ozdoby w postaci polewy czekoladowej i różnego rodzaju posypek.

[muffiny z brzoskwiniami w środku i w tle, na ławce przed domem dziadków oraz cioci i wujka, rodziców K. i A.]

[muffiny z brzoskwiniami podrasowane przez K. i A.]

Świetnie się bawiliśmy, a babcia cały czas pilnowała, żebyśmy nie roznieśli jej kuchni ;)

Pozdrowienia dla Moich Uczniów i reszty rodziny :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz