niedziela, 29 maja 2011

Nie taki znowu fast food?

Komentarz z 6 stycznia 2013: h3 haburger gourmet w Galerii Mokotów niestety już nie istnieje; dobre hamburgery można zjeść na warszawskim Mokotowie w Burger Barze przy ul. Puławskiej 74/80 (wejście od ul. Okulskiej) lub w Warburgerze przy ul. J. Dąbrowskiego 3 (róg Puławskiej i Dąbrowskiego, tuż za dawnym budynkiem pizzerii Tifone, w którym rozgościła się obecnie Osteria Limoni)

Będąc jakiś czas temu w warszawskiej Galerii Mokotów, zauważyłam nowy przybytek w ichniejszym foodcourcie. Moją uwagę przyciągnęła ciekawa stylistyka i - co by tu nie mówić - ciekawość (nazwijmy to efektem świeżości). Tamtego dnia nie zdecydowałam się na degustację, ale sprawdziłam to nowe miejsce w google. Okazało się, że to pierwszy lokal nowej sieci fast food w Polse - h3 hamburger gourmet o portugalskich korzeniach. Pomysł jest niegłupi, można go w sumie streścić sloganem, jaki h3 wypisało sobie na elementach wystroju wnętrza: not so fast food. Nie żeby na hamburgera trzeba było czekać wiecznie (sprawdziłam w ten weekend), chodzi raczej o jakość mięsa, z którego zrobione są tutejsze hamaurgery i całą otoczkę, jaką firma h3 stworzyła wokół tego dania. Otóż w h3 można zamówić od zwykłego 200-gramowego kotleta z grilla, przez hamburgera z sosem z musztardy Dijon, po kotlet podany ze szpinakiem saute, sosem holenderskim i jajkiem w koszulce czy z eskalopkami foie gras, konfiturą z cebuli i sosem/pomdą ze zredukowanego porto... jak na przybytek w gamokowym foodcourcie bardzo ambitnie. H3 serwuje również tradycyjne burgery w bułce (ale kwadratowej), a do tego talarki w postaci cienko pokrojonych, smażonych na miejscu ziemniaków (bardziej przypominają chipsy niż talarki, jakie w swoim czasie serwowano np. w McDonald's). A wygląda to tak:


Hamburger h3 super bread to 200-gramowy kotlet z grilla z sałatą, pomidorem, cebulą, keczupem i majonezem musztardowym w bułce a la foccacia. Ja poprosiłam o dobrze wysmażony (obsługa pyta o preferencje), a mój Wybranek o średnio wysmażony. Po odebraniu dań i udaniu się z nimi do stolika stwierdziliśmy wprawdzie, że na oko różnicy między moim i jego hamburgerem nie widać, ale po rozpoczęciu konsumpcji uznaliśmy, że jest ok. Mięso rzeczywiście jest mięsem, a na pewno w większym stopniu niż w McDoland's czy Burger King. W zasadzie h3 ustępuje tylko Butchery&Wine (mają tam naprawdę dobre burgery, najlepsze, jakie dotą jadłam), ale trudno porównywać mięso z baru szybkiej obsługi z mięsem w restauracji specjalizującej się w daniach mięsnych.

Wszystkim fanom hamburgerów i dań mięsnych polecam wypróbowanie tego miejsca. Ceny nieco wyższe niż w typowych hamburgerowniach (np. 21,9 zł za wspomniany h3 super bread), ale trzeba przyznać, że dania serwowane przez h3 są warte swojej ceny. I - co jest dodatkowym elementem odróżniającym h3 od innych fastfoodów - dania serwowane są na ceramicznych talerzach z prawdziwymi sztućcami. Nie trzeba więc walczyć z kotletem na plastikowym talerzyku za pomocą giętkiego, plastikowego noża i widelca.

piątek, 27 maja 2011

Gotować zaczęłam w Dzień Matki

Moja przygoda z gotowaniem zaczęła się...w Dzień Matki. Miałam wtedy chyba 12 lat, wróciłam wcześniej ze szkoły i postanowiłam zrobić obiad z okazji tego święta jako niespodziankę dla mamy. W związku z tym, że w owym czasie miałam niewielkie pojęcie o gotowaniu, a jednocześnie był to okres intensywnej promocji fixów wszelakiej maści, uległam zabiegom marketingowym jednego z producentów sosów w proszku, nabywając fix do spaghetti po sycylijsku (chyba). Kupiłam też 2 kostki mrożonego mięsa mielonego (sic! ;) w pobliskim spożywczaku, suszoną bazylię, oregano i zioła prowansalskie (tak często dodawane do dań kuchni włoskiej ;), cebulę, czosnek i...paprykę (równie często obecną w sosie do spaghetti jak zioła prowansalskie ;). No i oczywiście makaron, który zapewne rozgotowałam ;) Pomijając jakość składników, wyszło całkiem nieźle (z tego, co pamiętam), a najważniejsze, że mama była mile zaskoczona...i że to zjadła, podobnie jak reszta rodziny. A ja miałam satysfakcję i w zasadzie od tamtej pory zaczęłam coraz częściej coś pichcić. I tak już zostało, z tym, że w międzyczasie podziękowałam za współpracę fixom i innym tego typu miksturom.

15 lat później w Dzień Matki też był makaron. Ale nie ja go zrobiłam i nie dla mamy. No i nie było to spaghetti po sycylijsku. Zmęczona po pracy i wizycie w H&M (na którą wychodząc z pracy poczułam nieodpartą ochotę), wróciłam do domu, zastając w nim mojego Wybranka przy kuchni, gotującego jedno z naszych ulubionych dań - farfalle z boczkiem, groszkiem i szałwią, według przepisu Gordona Ramsaya. Przepis można znaleźć w książce "Szef kuchni po godzinach", wydanej nakładem wydawnictwa MUZA SA lub w internecie, np. tu. Danie jest proste, a jego przygotowanie zajmuje w zasadzie tyle czasu, ile trwa ugotowanie makaronu. Polecam, szczególnie ze względu na dodatek szałwi, która chyba jest trochę zaniedbywana przez rodzimych gotujących. Smacznego :)

czwartek, 26 maja 2011

Gwoli wstępu

Od ładnych paru lat przekonuję moich bliskich, że swoją przyszłość chcę związać z jedzeniem. Wywołuje to różne reakcje. Babcia: „Nie po to studiowałaś, żeby stać przy garach!”. Tato (żartując): „I po co ty dziecko szłaś na studia? Mogłaś pójść do zawodówki i gotować tatusiowi obiadki”. Przyjaciele dopingują i wypytują, kiedy to wreszcie nastąpi. I to właśnie oni - a raczej one – wymyśliły nazwę dla mojego przyszłego przybytku gastronomicznego, „Jak u Ma-gdy”, parafrazując popularne stwierdzenie „Jak u mamy”, co naturalnie bardzo mi schlebia ;)

Pomysłów na ów przybytek było już co najmniej kilka. Pierwotnie miałam stać się właścicielką internetowego sklepu ze specjałami importowanymi z Włoch, który miał rozwinąć się w niewirtualny sklep, w którym można nie tylko kupić jedzenie do konsumpcji w domu, ale też skonsumować coś na miejscu. Później pojawił się pomysł otworzenia włoskiej restauracji, ale po obejrzeniu kilkudziesięciu odcinków „Kitchen nightmares” z Gordonem Ramsay’em i tym podobnych programów telewizyjnych, uznałam, że prowadzenie restauracji może przerosnąć ekonomistę-teoretyka z wykształcenia, PRowca z zawodu i miłośniczkę jedzenia...z zamiłowania. Przez fazę planowania przewinął się również pomysł na kawiarnię-bistro we francuskim stylu (pod wpływem pobytu w Paryżu, oczywiście).

Kto wie, jaki będzie ciąg dalszy tej historii i czy kiedykolwiek uda mi się wyjść poza sferę rozważań i planów. W międzyczasie postanowiłam założyć i PROWADZIĆ bloga, bo wymaga nieco mniejszych nakładów, a jego prowadzenie – o ile wiem – nie grozi plajtą i brakiem środków do życia ;)

Tak więc witam na blogu „Jak u Ma-gdy”, który będzie – mam nadzieję – zbiorem moich rozważań związanych z ogólnie pojętym jedzeniem. Zamierzam umieszczać tu wypróbowane przepisy, recenzje przeczytanych książek cyz oglądniętych filmów, opinie nt. znalezionych w internecie informacji czy
odwiedzonych punktów gastronomicznych. Czasami będą pojawiały się też wpisy z innej beczki, jeżeli coś wyjątkowo mnie zachwyci lub szczególnie zbulwersuje, za co czytelników oczekujących trzymania się tematyki okołojedzeniowej z góry przepraszam ;)